Na granicy węgiersko-rumuńskiej

Z kempingu w Tokaju wyruszyliśmy o 9.30. Na chwilę przed wyjazdem DL przegrywa walkę z grawitacją przy schodzeniu z centralki. Griba obwinił za zaistniałą sytuację słabą formę, spowodowaną brakiem treningów przez ostatnie dwa tygodnie – rezultat dotkliwej kontuzji odniesionej na rowerze.  🙁 Trochę taśmy naprawczej i pojechaliśmy.

20160618_090959

Griba: Stary, a głupi! Było dość krzywo, ja słaby z barkiem obolałym po wypadku, motocykl cięższy niż zazwyczaj bo załadowany. Zamiast poprosić chłopków o pomoc sam się porwałem na trudne zadanie zrzucenia z centrali. No i wyjeb*łem DL’a na stronę od siebie. Fajnie, ku*wa! Na szczęście starty stosunkowo niewielkie, ale absmak pozostał! Nieprzyjazna tokajska grawitacja dała nam o sobie znać jeszcze raz na powrocie, ściągając na twardą ziemię telefon Czopera. Eh!

Pogoda dopisuje! Wiatr też ustał.


Z rewelacji: Yasiek przejechał lisa, na szczęście ten był już wtedy tylko plackiem na drodze, więc raczej go to nie obeszło (lisa, nie Yaśka). 😉 Potem zaliczył zapadniętą studzienkę rodem z Polski, ale zawieszenie nie ucierpiało.


Następny wpis
« »
Poprzedni wpis
« »