Dzień #11, poniedziałek, popołudnie
Chwila, moment i jesteśmy w Serbii. Czoper gna jak szalony, Griba i Yasiek trochę wolniej, ale wciąż do przodu. I tak wszyscy spotykają się na wahadle – wypadek w tunelu. Oprócz Czopera, Griba i Yasiek omijają tam grupę kilku motocyklistów. Gdy ruch zostaje przywrócony, serbscy motocykliści jadą za nami. Wkrótce na winklach Czoper wyrywa do przodu, a jeden z Serbów staje z nim w konkury. 😉
Podczas gonitwy za Czoperem nasz Serb prawie wypada z jednego z zakrętów, ale mimo zaliczenia pobocza nie odpuszcza. Gdy winkle się skończyły, chłopaki zatrzymały się przy drodze, a kiedy reszta obu ekip dojechała na miejsce, nawiązuje się rozmowa. Ustalamy, że jedziemy w tym samym kierunek. Pada propozycja wspólnego kontynuowania podróży.
Serbscy koledzy prowadzą. W ich kraju kierowcy innych pojazdów są zazwyczaj niezwykle przyjaźnie nastawieni do motocyklistów – ustępują drogi, pokazują kiedy można wyprzedzać itp. Nasi przewodnicy w 100% wykorzystują możliwości, które z tego wynikają. Złoty dwadzieścia praktycznie nie schodziło z budzika. 😛 Żaden gaźniki lub wtrysk nie miał prawa zatkać się przy takiej jeździe! Skrzynia biegów też miała co robić! Działo się, oj działo!
Sprawnie i w miarę bezpiecznie, mimo szalonego tempa, docieramy na stację, a potem lądujemy z naszymi nowymi przyjaciółmi w Bike Bar.
Miejscówka super!
Ruszamy dalej. Niestety przed miasteczkiem Mladenovac pogoda siada. Mało powiedziane – na naszej drodze stanął Mordor!
Zatrzymujemy się na stacji i czekamy, aż zawierucha się uspokoi.
Mimo niesprzyjających okoliczności przyrody całkiem miło spędzamy czas. 😉
Mladenovac jest celem naszych serbskich przyjaciół. Gdy ulewa zelżała, ekipa powoli rozjeżdża się do swoich domów.
My mamy do domu jakieś 1500 km. 😉 O spaniu na stacji nie ma mowy – niechybnie byśmy utonęli!
Na nasze szczęście, po chwili namysłu Komša – nie formalny przywódca grupy serbskich motocyklistów – wybawia nas z tej nieciekawej sytuacji oferując nocleg. Uff – jesteśmy uratowani!
Komša kwateruje nas w małym domku kempingowym na swojej posesji. Wieczór upływa nam na pogaduchach przy kropelce czegoś mocniejszego. Dyskutujemy między innymi o wyższości rakiji serbskiej od czarnogórskiej. 😉
Na koniec sprawozdania przebieg naszej dzisiejszej trasy. 😉
Następny wpis
« Co było dalej? »
Poprzedni wpis
« Przez Durmitor do Tary »