VX’em do Szwecji – okolice Sztokholmu – 2013

Właśnie wróciłem z krótkiego wypadu do Szwecji. Była to w zasadzie spontaniczna, nieplanowana szczegółowo akcja. Ot, taki weekendowy wyjazd.

Kolega Flinster’a – Tomek (XL 600) – miał coś do załatwienia w Sztokholmie. I tak razem z nim, Flinster (VX 800), Misiek (XRV 750) i ja (VX 800) wyruszyliśmy w czwartek (13.06.2013) wieczorem z Gdyni.

Prom (Stena Line) odpływał o 21h. Ja i Tomek byliśmy nieco wcześniej. Flinster z Miśkiem dotarli na 20h. Odbieramy rezerwację w kasach już jako ostatni. Następnie ruszamy na parking wjazdowy przed rampą. Motocykle zazwyczaj wjeżdżają pierwsze i jako pierwsze opuszczają prom. Jesteśmy trochę spóźnieni, ale po chwili postoju zostajemy przepuszczeni na rufę, gdzie znajdują się łańcuchy do przypięcia maszyn. Mocujemy nasze rumaki do podłoża, aby zabezpieczyć je przed wywróceniem w razie większej fali..

Ogarniamy graty i zabieramy do kabiny najpotrzebniejsze akcesoria (piwo, piwo, piwo i jakieś żarcie).

Mamy razem czteroosobową kabinę. Mówić o tym pomieszczeniu kabina to używać wielkich słów. Jest to ciemna nora o wymiarach mniej więcej dużego przedziału PKP. Ale trzeba przyznać, że jest czysto i schludnie. Kibel i prysznic, wszystko działa. Do tego ręczniki, mydło i papier toaletowy – co nie zawsze jest takie oczywiste.

Prom w końcu rusza. Wychodzimy pooglądać widoczki.

Stały ląd coraz dalej za nami…

Potem szama w kabince i mały melanż. Wink W końcu kima – jutro czeka nas cały dzień jazdy.

Jest piątek (14.06.2013) rano. Pobudka około 7h – głośnik w kabinie oznajmia, że zbliżamy się do Karlskrony. Spało się w sumie nie najgorzej. Po wyjściu z naszego apartamentu, który nie posiadał okna, okazuje się, że za bulajami szarówka i deszcz. Chwila oczekiwania w holu…

…i w końcu przybijamy do brzegu. Odpinamy motocykle z uprzęży…

…i wyjeżdżamy z promu…

…na rzęsisty deszcz. Podjeżdżamy pod mały daszek na wylocie z terminala i przygotowujemy się do starcia z pogodą. Ja wskakuję w kombinezon przeciwdeszczowy i seksowne nieprzemakalne papucie. Wink Chłopaki mają tekstylia, Tomek do tego ubiera kurtkę przeciwdeszczową. Wyjeżdżamy z terminala. Po chwili deszcz ustępuje. Znajdujemy miejsce na śniadanie. Chwilowo nie pada. Szama, podczas której ustalamy mniej więcej trasę.

Naszym celem jest Stensunds Folkhögskola obok Trosa, miejscowości położonej około 70 km pod Sztokholmem. Ruszamy dalej po pierwszym śniadaniu. 🙂

Po chwili mój drogomierz pokazuje 42 900 km. Tym samym oznacza to, że od kiedy posiadam VX’a, przejechałem nim 30 000 km. Wink Kierujemy się na miasto Vetlanda, następnie skręcamy na wschód. Po drodze na zmianę – deszcz nasila się, a potem przestaje przez chwilę padać i tak na okrągło.

Mimo opadów – miejscami bardzo mocnych, wręcz ulewnych – jedzie się świetnie. Ruch minimalny. Asfalt w doskonałej kondycji. Drogi – nawet te drugorzędne doskonale utrzymane. Mijamy nieliczne miejscowości, na naszej trasie prawie brak większych miast. Po drodze postoje na jedzenie, ustawienie nawigacji (Tomek prowadzi) i rozprostowanie kości. Podziwiamy widoki – zielone lasy – w większości iglaste, pola, jeziora i malownicze zatoczki.

Trochę zakrętów też się znalazło.

Unikając głównych dróg lecimy bocznymi szlakami w kierunku Norrköping, by minąć go dołem korzystając z przeprawy promowej za Östra Husby, a następnie na Nyköping i w końcu do Trosy.

Do mety dojeżdżamy około 19h. Całość trasy zajęła nam około 10h, chodź to zaledwie około 450 km. My jednak nie spieszyliśmy się nigdzie i zatrzymywaliśmy się dość często, żeby rozprostować nogi.

Na miejscu wita nas nasz gospodarz – Grzegorz, który prowadzi tutaj “Polską bazę kajakową na szkierach”. Pracuje również w Stensunds Folkhögskola (Szkoła Ludowa), gdzie znajduje się ośrodek położony w malowniczym lesie, nad samym brzegiem morza.

Nasz nocleg to okrągły namiot z kozą po środku. Obok dwa drewniane stoły. Resztę musimy sobie zapewnić we własnym zakresie. Rozpakowujemy się. Oprócz nas jeszcze dwójka gości – Jan i Dawid przylecieli z Polski właśnie na kajaki.

Ogarniamy się. Szama, potem sauna. Ja w tym czasie zażywam kąpieli w lodowatym Bałtyku. Woda ma tutaj około 15 stopni. W kwietniu zazwyczaj leży na niej lód. Wieczór spędzamy przy ognisku, gdzie spożywamy zapasy z Polski. Potem zasłużony wypoczynek, na który zmyleni wciąż jasnym niebem (widać wyraźnie, że znajdujemy się dość mocno na północy, Słońce chowa się za horyzont, jednak nawet o 24h nadal jest szarówka), udajemy się około 1h w nocy.

W sobotę (15.06) wyruszamy z Tomkiem do Sztokholmu. Pogoda dopisuje. Po drodze tankowanie. Przy tej okazji wychodzi na światło dzienne fakt, że Africa nie ma ładowania. Ogólnie, akcesoryjny, dołożony woltomierz pokazywał jakieś problemy już w trasie do Stensunds, ale wzięliśmy to na krab złego podłączenia lub słabej masy, czy innej usterki w samym wskaźniku. Motocykl jechał i wydawało się, że światła świecą z normalną jasnością, ale w sobotę po tankowaniu rozrusznik już nie zakręcił. Misiek zauważa, że stopiły się kable idące do regulatora napięcia. Szybka analiza i dochodzimy do konsensusu – są to trzy przewody – jeden dla każdej fazy – idące z alternatora. Rozcinamy wiązkę usuwając stopiony fragment i łączymy przewody na nowo.

Africa odpala na pożyczonych ze stacji kablach. Sprawdzamy żaróweczką ładowanie. Wszystko na szczęście ok. Woltomierz też odżył i zaczął pokazywać odczyty sprzed awarii. Przy okazji naprawy zaliczyliśmy śniadanie. Zadowoleni z efektów naszych działań ruszamy do Sztokholmu.

Tutaj – w obie strony – lecieliśmy piękną i krętą trasą, drogą na Skanssundet. Prowadzi ona przez lasy do przeprawy promowej. Po drodze spotykamy trochę motocykli.

W samym Sztokholmie wjeżdżamy na jakieś wzgórze skąd jest nie najgorsza panorama. Zjeżdżamy na dół. Trochę łazimy po starówce.

Dużo turystów. Za chwilę Tomek ma spotkanie ze znajomym. My postanawiamy spadać do Stensunds. Rozdzielamy się. Po małych zawirowaniach moja nawigacja sprawnie prowadzi nas w kierunku naszej bazy.

Docieramy do zielonego namiotu. Prawie nie utopiłem przy tej okazji mojego VX’a w błocie. Wink Ostatni odcinek dojazdu był drogą gruntową mocno sponiewieraną przez padające tu dość często deszcze. Jakoś udaje mi się wyprowadzić maszynę z lekkiego uślizgu bez spektakularnej gleby. Flinster również skarży się na uciekającą dupę i myszkujący przód na miejscami dość głębokim błocie. Za to Misiek i jego Africa są w swoim żywiole. Wink

Piwo, odpoczynek, szama, molo.

Potem chłopaki zaliczają saunę. Ja sobie odpuszczam – nie przepadam za takimi atrakcjami. Ognisko z Grzegorzem i jego dziewczyną – sympatyczną Szwedką.

Zwijamy się szybciej niż wczoraj, bo rano planujemy ruszyć około 8h. Grzegorz zaprasza nas na śniadanie.

Ostatnia noc dość deszczowa. To nie wróży dobrze. Jest niedziela (16.07). Wstajemy o 7h. W zasadzie jesteśmy spakowani. Wrzucamy graty na motocykle i idziemy do Grzegorza na zapowiedziane śniadanie. Wreszcie porządne żarcie – nie pasztet. Wyjazd trochę się opóźnia. Ruszamy koło 9h. Pogoda dopisuje. Jest dość chłodno – około 15 stopni, ale sucho. Od Norrköping lecimy odcinkami E22, kilometry schodzą wtedy szybko. Gdzie się da, Tomek prowadzi bokami, zaliczamy dzięki temu piękne winkle. 30 km przed Karlskroną łapie nas ulewny deszcze. Nie warto już przebierać się w kombinezon – tniemy dalej. Jesteśmy po 18h na terminalu. Mamy jeszcze dwie godzinki czekania.

Załatwiamy bilety i suszymy się w poczekalni. W końcu przypływa prom.

Wbijamy się pierwsi. Instalujemy maszyny. Mi idzie to już całkiem sprawnie – za pierwszym razem musiałem się nieco odnaleźć – chłopaki pomogli. Wszak była to moja pierwsza duża przeprawa promowa z motocyklem.

Instalujemy się w kabinie, która jest lustrzanym odbiciem tej sprzed trzech dni. Z tym, że obok drzwi mamy wyjście na pokład – taki prywatny wielki balkon. Z niego właśnie żegnamy Szwecję.

Zmęczeni szybko gaśniemy – niektórzy z puszką w ręce. Wink

Pobudka około 8h. Mamy poniedziałek (17.06). Opuszczamy kabinę i czekamy, aż otworzą wejście na pokład samochodowy. W końcu przy maszynach. Odpinamy nasze rumaki od pokładu promu i ładujemy graty. Żegnamy się. Grzejemy silniki. Tym razem jesteśmy po dobrej stronie – od razu do wyjazdu. Ustawiam się z kamerą. W końcu przybijamy. Zjeżdżam z promu i parkuję za terminalem.

Idę na kawę do Marty, która pracuje nieopodal. Potem trasa do domu, a w drodze myjnia – motor po deszczu i leśnych dojazdach zawalony błotem i piachem.

No i to by było na tyle. Czas wrócić do rzeczywistości. Wink

KILOMETRÓWKA

1 dzień – droga do Stensunds (mniej więcej, bo kolejne tankowanie było chyba już na drugi dzień):
252,5 km / 12,13 l
242,4 km / 11,1 l

2 dzień
około 150 km – wycieczka do Sztokholmu

3 dzień – powrót:
241,7 km (w tym około 150 km to Sztokholm) / 11,63 l
286,35 km / 13,15 l
115,1 km – odczyt z drogomierza dziennego w garażu w Gdyni

RAZEM: 1138,05 km

Wyszło dość niskie spalanie z racji spokojnej jazdy – w granicach 4,6-5 litrów. Zużycie oleju mniej więcej 0,2l – jakoś tak wyszło po uzupełnieniu poziomu.

KOSZTORYS

prom (cena mocno promocyjna) – 289 zł
tankowania (po zaokrągleniu) – 381 zł
żarcie z PL – około 50 zł
kawa na stacji – 8 zł

Dodatkowe koszty:
ubezpieczenie turystyczne (na 3 dni) – 28,6 zł
assistance (na 1 rok) – 217 zł

RAZEM: 728 zł + 245,6 zł = 973,6 zł

Mam kilkanaście zaledwie zdjęć z wyjazdu, bo reszta jest na kamerze. Jeśli interesują Was krajobrazy Szwecji południowo – wschodniej to zapraszam do obejrzenia umieszczonych w tekście filmików.

Poniżej, dla wygody czytelników, galeria fotek “all in one”.