Dokładnie to do Rumuni, a następnie na Bałkany jeśli miałbym dokładnie określić przebieg tej wyprawy.
Trochę statystyki na początek:
- 4 motocykle i 4 kierowników – SuMo, Yasiek, Afrykański Miś i Griba,
- 8 krajów (z PL, przy czym PL, SK i H to był tranzyt bez wgłębiania się w szczegóły trasy),
- 14 dni,
- 4875 km.
Trasa obejmowała tranzyt przez Polskę, Słowację i Węgry. Ja i Afrykański Miś mieliśmy (jak zwykle) najdalej. Na szczęście metę zapewnił nam SuMo, który zaoferował nocleg u rodziców w Bełchatowie – wielkie dzięki!
Wraz z Afrykańskim Misiem startowaliśmy w niedzielę 14.06.2015 z Trójmiasta do SuMo, natomiast Yasiek dołączył do nas następnego dnia w okolicach Pilzna.
W PL trochę nas dojebał deszcz, później też z pogodą było w kratkę, ale daliśmy radę.
Oddech złapaliśmy dopiero w Serbii i Chorwacji, powrót też poszedł gładko, a raczej sucho.
Poniżej trasa i kluczowe punkty z mapy (mniej więcej) – rozpiska być może okaże się przydatna dla tych, którzy chcieliby zaplanować wypad w te rejony. Wystarczy wrzucić miejscowości w Google Maps.
- Gdynia – Bełchatów
- Bełchatów – Dukla
- Dukla – Tokaj (H) – Satu Mare (RO) – Romanasi
- Romanasi – Huedin – 1R (Belis – Campeni) – Abrud – Sebes – Sugag
- Sugag – DN67C (Transalpina) – Drobeta
- Drobeta – 34 (NP Derdap) (SRB) – Pozarevac – Cacak – Uzice – Prijepolje – Jabuka
- Jabuka – Pljevlja (MNE) – Durdjevica Tara – Zabljak – TT4 (NP Durmitor) – Niksic – Trebinje (BIH) – Dubrovnik (HR) – Orasac
- Orasac
- Orasac – Split – Grebastica
- Grebastica – Skradin – Benkovac – Pag – Razanac
- Razanac
- Razanac – Obrovac – Knin – stacja na M6 siakieś 150km przed Budapesztem (H)
- stacja j. w. – Bełchatów
- Bełchatów – Gdynia
Pierwszym krajem na którym się skupiliśmy była Rumunia, a w nim główna atrakcja – Transalpina. Po przekroczeniu granicy zatrzymaliśmy się w przydrożnym zajeździe w Romanasi. Następnego dnia rozdzieliliśmy się. Misiek i ja zaliczyliśmy jakieś nędzne szutry, SuMo i Yasiek w tym samym czasie jechali drogami krajowymi.
Szutry były nędzne bo było ich mało (przez rok część została wyasfaltowana), co nie zmienia faktu, że trasa (1R) ma b. wysokie walory widokowo-krajobrazowe.
Na nocleg spotkaliśmy się na początku Transalpiny. Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że było to to samo miejsce co rok temu, czyli u “Dziadka”.
Dziadka niestety nie było. Obawialiśmy się najgorszego. Postanowiliśmy z Yaśkiem wyjaśnić sprawę. Rano ruszyliśmy w kierunku okolicznych zabudowań. Mieliśmy szczęście. W drugim z kolei domu zastaliśmy sympatyczną Panią, która okazała się być spokrewniona z naszym Dziadkiem! Dowiedzieliśmy się, że Dziadek nazywa się Juan (w końcu wiemy jak ma na imię) i przeniósł się do Sebes. Zostawiliśmy dla niego drobiazg – wspólne zdjęcie z podziękowaniem za zeszłoroczną gościnność.
Kolejnym punktem wycieczki był przejazd przez Serbię, który rozpoczęliśmy od eksploracji NP Derdap. Nasza trasa wiodła przez dolinę Dunaju drogą nr 34 po stronie serbskiej. Po NP Derdap zapuściliśmy się na mniej uczęszczane drogi w centrum kraju, kierując się do Czarnogóry.
Jeżeli chodzi o Serbię to kraj interesujący, zróżnicowany widokowo. Jednak największe wrażenie wywarli na nas ludzie – ich życzliwość i pogoda ducha, bezinteresowna pomoc i zainteresowanie.
Granicę przechodziliśmy w Jabuka (tam spaliśmy), skąd skierowaliśmy się na most na rzece Tara – kolejny gwóźdź naszego programu.
Postanowiliśmy zostawić Zatokę Kotorską na następny raz i za Zabljak odbiliśmy na niesamowicie krętą, malowniczą drogę TT4, biegnącą przez NP Durmitor. Nawet naprawdę ULEWNY deszcz nie był w stanie zepsuć przyjemności z jazdy w tym niesamowitym miejscu!
Dodam, że ludzie są tutaj równie sympatyczni jak w Rumuni czy Serbi, o czym mieliśmy okazję się przekonać. Nie było problemem podczas ulewy zaparkować motocykl pod wiatą ze stolikami dla ludzi w przydrożnym zajeździe czy gotować w kocherze wodę na herbatę w barze i suszyć tam ciuchy – każdy Ci pomoże i nie chcę za to kasy.
Z Czarnogóry, jeszcze tego samego dnia, zjechaliśmy przez Bośnię w okolice Dubrownika, gdzie zatrzymaliśmy się w miejscowości Orasac na kultowym kempingu “Pod Masliną”.
Po dniu odpoczynku w Orasac przenieśliśmy się do miejscowości Grebastica na kemping “Barinica” (ten sam co w 2013 r.), a następnie stamtąd pociągnęliśmy na niesamowitą, ze względu na księżycowy krajobraz, wyspę Pag.
Siły przed podróżą powrotną zbieraliśmy na kempingu “Puntica” w miejscowości Razanac, która oczarowała nas piękną plażą.
Z Razanac, po dniu przerwy, kierowaliśmy się na Knin, następnie na Banja Lukę i dalej na Budapeszt.
To tyle. Resztę (mam nadzieję) bardziej szczegółowo i z odpowiednim “przytupem” opisze Afrykański Miś, który ze względu na swój wrodzony talent komentatora, jednogłośnie został obwołany kronikarzem naszej wyprawy.
Nie mam zbyt wielu zdjęć – Chorwację, Bośnie i Rumunię dokumentowałem dokładniej w poprzednich latach. Ale kilka fotek na smaka się znajdzie – poniżej to i owo.
Trochę przygotowań,…
…parę drobiazgów…
…i można ruszać w trasę.
Najpierw spotyka się Trójmiasto…
…i leci nudną ale za to szybką A1 do SuMo…
…gdzie jak zwykle czekają na nas pyszne kartofelki!
Następnego dnia do ekipy dołącza kolejny easy rider – Yasiek.
Nareszcie razem! Zaczyna się właściwa część naszej wyprawy.
Jednak PL nie chcę nas tak łatwo wypuścić – od spotkania z Yaśkiem towarzyszy nam ulewa wielka jak jasny chuj!
Pierwszy nocleg. Mimo zjebanej pogody humory i tak dopisują!
Dba o to Yasiek, serwując doskonałe specjały rozweselające własnej produkcji.
W końcu Rumunia – tu jest to, na co czekaliśmy cały rok!
Przed Transalpiną pogoda dopisała i mogliśmy skorzystać z noclegu o standardzie 1000 gwiazdkowym.
Po całym dniu jazdy jest czas na chwilę zadumy przy ognisku. Afrykański Miś obmyślał zapewne szczegóły relacji.
Transalpina – DRUM IN LUCRU! Trzeba się spieszyć – w Rumuni tak szybko remontują drogi, że niedługo będzie pewnie tędy biegła autostrada. ;(
Tak, to białe na zboczu to śnieg.
Serbia – NP Derdap.
Czarnogóra – Durdjevica Tara.
Znów ulewny deszcz. Na szczęści bałkańska gościnność nie pozwala, żeby motocykle mokły.
Czarnogóra – nasza droga na końcówce NP Durmitor.
Tunele, tamże.
No i Chorwacja – pełen relaks.
Most łączący wyspę Pag ze stałym lądem. Krajobraz jak na Księżycu.
Ciągnąca się w nieskończoność, klimatyczna plaża w Razanac.
Dziki lokator w moim namiocie – mały rozbójnik z kempingu. Na szczęście najbardziej upatrzył sobie Yaśka.
Ostatnie chwile razem podczas tej wyprawy – na rozdrożu dróg za Budapesztem.
Jest sporo zdjęć od chłopaków i chyba ponad 30GB materiału filmowego. Obrobienie tego wymagało sporo czasu.
W filmie starałem się, zachowując chronologię, przedstawić co ciekawsze odcinki naszej trasy. Paradoksalnie mam trochę mało godnych uwagi ujęć z Serbii. Nakręciło się natomiast sporo fajnych miejsc z północnej Czarnogóry. Według mnie na szczególną uwagę zasługuje trasa przez NP Durmitor, która, mimo uciążliwej pogody, była po prostu niesamowita! Dlatego spora część materiału jest poświęcona właśnie tej części podróży. Na filmie nie znajdziecie widoków z Bośni, a to z tego względu, że te rejony dokumentowałem w poprzednich latach.
Dodam, że jakość filmu nie jest rewelacyjna – kamera akcji Tchibo świetna sprawa, ale przy wyższych prędkościach trochę nie wyrabia ze stabilizacją obrazu. Ale mimo tego coś tam można sobie opatrzyć.
Będę jeszcze dopracowywał ten post – jak mi przyjdzie coś do głowy to dopiszę, pewnie to i owo poprawię.
Jeśli ktoś jest zainteresowany odwiedzonymi przez nas rejonami – proszę pytać – postaram się udzielić informacji.
Uważam, że warto odwiedzić Bałkany – z perspektywy motocyklisty jest to miejsce, które może dostarczyć wiele niezapomnianych wrażeń. Trzeba się jednak spieszyć, z tego co zaobserwowałem, rejon ten bardzo szybko się zmienia i już za parę lat może nieco stracić ze swojej tajemniczości i dzikości.
Jako że zdjęcia już są, nie będę wklejał podobnych. Napisze jednak kilka swoich słów.
Wiecie że kupując zmęczony motocykl można poznać wspaniałych ludzi ? Tak poznałem Gribę. Relacja z cyklu: Dojebane VX’y konekting pipul ful inglisz 😀
Dzień zero
Umówiłem się z Gribą na Biedronce o 13:26. Po kilku godzinach chujowej autostrady jemy słynne ziemniaki Suma rodziców (tak naprawdę są takie dobre 🙂 W międzyczasie z pracy przybywa sam Sumo. Pakuję się w parę minut i gadamy o dupie maryny do nocy.
Dzień pierwszy
Rano: deszcz, tosty, jajecznica. Ruszamy szukać 4 asa tego rękawa: Jasia! W związku z chujową aurą Jasia spotykamy po paru godzinach ,,Rejsu mokrych gaci’’. Morda mi się cieszy na widok kompletu asów. Jedziemy – leje, stoimy – leje, lejemy – pada, padamy – leje. Szukamy noclegu, jest różowa chata 68 km do granicy Słowacji. Griba przeciera szlak do recepcji, wraca mówi chujnia- dachu niet, motory w pizdziet no i drogo. Eeee nie! Jedziemy dalej, jakieś 10 minut i taka ni to chata, ni to bar. Jasiu wychodzi mówi: dach tak, łóżek 9, sucho, ciepło, piwo 4,5 zł. TAK JEST! Siadamy, suszymy, gadamy. Lekarstwa Mistrza Bimbrownika wprowadzają nas w wyśmienity nastrój. 😉 Kolacja, mapa i spać.
Dzień dwa
Jasiu: – Misiek, przy Tobie pić się chce! Wyjeżdżamy za luksusowej szopy, dzida Słowacja.
Jak mnie dżipialkoes nie myli, to jeszcze tego dnia jadę przez Rumunię. Z początku trasa dosyć nudna, SuMo wpada na pomysł: – Ostry start ? Ścigamy się ze świateł? Ja: – Raczej!
Czerwone, zielone! Nakurwiam w manetę no i jestem o flaszkę dalej od SuMa, zapominam zmieniać biegi?! Efekt – SuMo wygrywa o długość pasztetu. Rumuńskie dzieci machają do nas niczym kibice. Czym głębiej w Rumunie tym piękniej, deszcz nie daje nam spokoju, podobnie jak zawartość Jasia kufra. Zaglądam do środka i wiem że dla takich chwil warto żyć!! Wieczór przybywa, SuMo zagaduje z tubylcami: 7 ojro za noc, piwo 1 ojro, zostajemy. Jasiu otwiera następną towarzyszkę z kolekcji i dodaje: – Pity regularnie, nie szkodzi w dużych ilościach. SuMo: po takiej ilości nie wyjedziemy przez tydzień! Griba dodaje: – Jasny chuj!!!
Misiek: do niczego was nie namawiam! Długi wieczór, rozmowy o problemach 21 wieku i innych ciężkich sprawach – nagrane na tajnych taśmach. Spać!!!
Dzień 3
Parę km prawdziwego szutru, parę km zakrętów z krowami, dużo pięknych kobiet, niektóre obracały moim kaskiem o 180 stopni, parę naprawdę fajnych kilometrów które warto jeszcze kiedyś powtórzyć. Nocleg u Dziadka na polu z widokiem na górskie uda – piękne miejsce! Ognisko, bezpańskie psy, bunkier w którym załatwisz to i owo. Rzeka której nurt wymazuje złe wspomnienia.
Dzień 4?
Poranna herbata przy ognisku, jedziemy na Transalpinę, rzucamy się śnieżkami. 😉 Warto tam się przejechać, aczkolwiek są jeszcze piękniejsze miejsca w Rumuni. Po całym dniu wrażeń i deszczu jesteśmy zmuszeni szukać dachu, znajdujemy jakiś hotel przy drodze. Jest chyba 100 pokoi, fajna recepcjonistka i prysznic z którego woda leci gdzie chce. Wieczorem sprawdzamy czy Jasia zasoby nie straciły % na wskutek różnicy wysokości podczas przejazdu przez góry. Nie, są najlepszej jakości, ale jak każde paliwo kiedyś się kończy, tak właśnie kończyła nam się gorzała, a następnego dnia wjechaliśmy do Serbii.
Dzień Fajw
Serbia, jest piękna! Nie wiem czy to przez to że jechałem za SuMo i byłem pod wpływem haju z jego wydechów?! Tak, czy siak piękny kraj i kobiety piękne, jedzenie tanie. Tak – zatrzymałbym się tam na dłużej, zdecydowanie. Śpimy w takim fajnym domku z plantacją koniczyny, urocze miejsce, zajebiste w chuj.
Dzień kolejny
Czarnogóra, trasa > 2000 m n.p.m czy jakoś tak. Zimno, 6 stopni, pada deszcz. Te śmieszne wełniane skurczybyki biegają gdzie chcą, owce czy barany, czy jakiś pies się trafi między nimi czasem, klimaty takie. 😉 Wyjeżdżamy z górek, zapinamy 5 bieg, jadę za moim dilerem 10w40 w postaci inhalacji. SuMo wjeżdża w wielki krowi placek przy 100 km/h – jadąc parę metrów za nim mam wrażenie jakby granat wyjebał mi przed oczyma – niesamowite. Granica, po przeglądzie dokumentów wołają: Piotr! – o co chodzi? Granicznik: – Piotr nie ma brodki!! – Czego kurwa? Oddali nam dokumenty i kazali jechać. Okazało się że Piotr na zdjęciu ma wąsy, a Griba tutaj już nie ma! 😀 Tak, czy siak dalej turlamy się na kemping Maslina – Chorwacja. Zaliczamy lokalny sklep, uzupełniamy zapasy alkoholu. Jasiu wynajduje praktyczne 3 litrowe wina (które jak się później okazało były hitem). Jak wiadomo tego wieczoru cudowna ciepła, czysta, słona woda Adriatyku totalnie nam zaszkodziła. Umyliśmy stopy w umywalce i poszli szukać swoich namiotów.
Kolejne rano
Dziwne uczucie, trochę jakby któryś z licznych niemieckich kamperów przejechał w nocy po mojej głowie. Leżymy na plaży i podziwiamy widoki. Woda, Słońce, cycki, co kto lubi, piękny czilałt. Stwierdzamy z SuMo, że nie samym pasztetem człowiek żyje i jedziemy szukać normalnego jedzenia. Nazajutrz opuszczamy to klimatyczne miejsce, wszyscy żyją, wszystkie motocykle jadą, a nawet żona Jasia zadzwoniła do niego po tygodniu milczenia! Jest zajebiście. Na następnym kempingu już kiedyś byliśmy, 2 lata temu, “ne ma problema” żadnego. Wino, kąpiel w morzu, wino, wino i wino. Wieczorem jakiś chłopak gra koncert na gitarze swojej dziewczynie. SuMo idzie do niego pewnym krokiem i pyta czy mógłby zagrać jeden kawałek na jego gitarze?! Chłopak jednak odmawia, myślę że źle wyczuł nasze zamiary, nie chcieliśmy odbić mu dziewczyny tylko posłuchać jak gra SuMo. Z tym przemyśleniem idę spać nucąc jakąś niezrozumiałą mi pieśń.
Jakieś rano
Ruszamy na wyspę Pag. Widoki jak na księżycu, nie byłem na księżycu ale na Pag byłem i podobno jest jak na księżycu – fajna sprawa. Nie bardzo mam chęci do jeżdżenia, a Jasiu odbiera mi je doszczętnie kupując kolejne 3 litry wina. Montujemy namioty na kocim kempingu i cieszymy się ciepłą wodą Adriatyku.
Ostatnie 2 dni
Znamy z SuMo wszystkie dziewczyny w naszej wiosce – nie ma żadnych. Wypijamy morze wina. To smutny koniec naszej przygody.
Ruszamy na północ, tranzyt, tiry. Nocleg na ławce pod gołym niebem. Węgry, ze smutną mina spoglądam na brudny, kochany motocykl, obok siada Jasiu z ostatnim litrem chorwackiego wina i mówi: – Misiek skończmy razem cośmy zaczęli. Wypijamy wino do ostatniej kropli, wbijamy się w śpiwory, rano ruszamy ku Polsce. Jasiu do domu, Griba, SuMo i ja do Suma domu. Ziemniaczki, zimne piwo na dobranoc. Rano w deszczu ruszamy do Trójmiasta.
Nie jestem pewny czy więcej benzyny przeszło przez afrykańskie gaźniki, czy więcej wina przeszło przez misiowaty przełyk. Zajebista wycieczka! Dzięki Griba, SuMo, Jasiu!!!
Ok parę zdjęć jeszcze kopsnę! 😉
W związku z pogodą i mokrymi butami Sumo stwierdził że to pierdoli i jedzie boso:
Jest i Jasiu:
To było tak:
A rano nawet krowy krzywo na nas patrzyły:
W Rumuni krowy mają zajebiste widoki całe życie a my tylko parę chwil:
Obiad:
Sumo walczy z namiotem:
No i to co misie lubią najbardziej: wieczorne pogaduchy!
A tu radość moja nieopisana jakąś flaszkę zagubioną w trawię trafiłem:
A to są te górskie uda o których gdzieś wspomniałem:
Jedziemy dalej:
Mała przerwa na małe piwo i WIELKIE WIDOKI!
Jedziemy dalej Serbia się nas doczekać nie może, przekraczamy granice:
Radość Suma, buty suche! 😆
Wiocha taka se, o:
No i znów ciężki męczący wieczór. 😀
Rano, plantacja koniczyny. Ciekawostka: mały odpoczynek w polu koniczyny leczy ból głowy spowodowany dużą ilością wrażeń i takich innych.
Tu mam mały niedobór zdjęć i turboKurwaTeleportem jesteśmy w Chorwacji:
Podniecamy się zachodzącym słońcem i lokalnymi pięknościami:
Nasze obozowisko (trochę burdel ale to chwilowo):
Komplet Asów:
Okoliczne piękno daje natchnienie do przemyśleń i pomaga opróżniać butelki w rekordowo krótkim czasie. Zawsze trzeba wziąć dwa razy tyle niż myśli się że jest w stanie wypić – sprawdzone i udowodnione!
Idziemy na (jak się później okazało nieudany) podryw:
Koniec tego dobrego, do domu kurwa, nocleg Węgry (ostatnie krople wina).
Ostatnia fota, ostatnie km tego wyjazdu:
O Pani z ostatniego kempingu pisać nie będę, zostawię jej wspomnienie dla siebie! 😉
Dodam jeszcze, że Misiek trafił flaszkę zagubioną w trawie wykonując Rumuński Taniec Radości. A może zatańczył z radości, bo ją znalazł? Nie pamiętam. 😉