Griba: Wstajemy wypoczęci (ja i Czoper) po wczorajszym maratonie przez PL. Śniadanko i powoli się zbieramy. Od Yaśka wyjeżdżamy około 10.
Za chwilę opuszczamy teren RP. Ostatnie tankowanie w złotówkach. Jest gorąco, nawet bardzo. Wszystkie podpinki ściągnięte.
Griba: Ramoneza rozpięta do połowy. 😉
Wlewamy w siebie kofeinę, pożywiamy się kanapkami zrobionymi przez sympatyczną żonę Yaska – Panią Helenę (pozdrawiamy!) i zaraz ruszamy przez słowackie drogi do Węgier.
Tylko wiatr mógłby być w plecy, a nie boczny. 😛
Griba: Wiatr boczny był okrutny, rzucało nami po drodze jak workami kartofli na pace. Aż mi się szybka od kasku sama zamykała!
Następny wpis
« Przystań Tokaj »
Poprzedni wpis
« Tranzyt z głowy – ekipa już w komplecie! »