Albania – SH20, czyli turbo emocje – etap 1

Dzień #4, 15:45

Na bramce albańskiej po raz pierwszy musieliśmy pokazać zielona kartę. Ale poza tym “ne ma problema”.

Griba: Pan pogranicznik skrupulatnie przepisał do zeszytu w kratkę nasze dane i tyle. Mogliśmy wjeżdżać do Albanii. 😉

Stwierdziliśmy, że trzeba dotarcie do Albanii uczcić zdjęciem. Zaraz za granicą, bo na granicy nie wolno niby zdjęć robić. Przejechaliśmy za zakręt i naszym oczom ukazał się szuter! Griba podniecony!

Griba: Bez przesady! Widziałem już lepsze dróżki w Pomorskiem! 😉


Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia, odnotowaliśmy swój mały sukces i szykujemy się na wyprawę po tych szutrach.
Spójrzcie teraz na fotkę, gdzie Griba pokazuje zakręt. Wyobraźcie sobie Gribę siedzącego na moto: “Mam nadzieję, że piątkę zapniemy!” – dla laików – piątka to piąty bieg.

Griba: Czoper coś mi tam o piątce marudził, a u mnie jest przecież 6 biegów. 😉

Czoper próbował sobie to wyobrazić, ale dał w końcu  spokój i stwierdził, że ok, zobaczymy co tam będzie… I jak pozostali szykował się na mega trudne kilometry…

Chwila skupienia przed dalszą drogą i ruszamy dalej.

IMG_20160620_155105

Otóż za tym zakrętem, który widać na zdjęciu w oddali , był… asfalt 🙂 Griba jechał pierwszy. A jak się zdziwił! 🙂 Co najmniej ze 3 razy zaklął.

Griba: Fakt, upust swojemu zaskoczeniu dałem żywo gestykulując.

Dobra, trudno, jedziemy. Yasiek i Czoper happy, bo jednak VX’y wolą asfalt. Jednak i ich radość długo nie potrwała, bo asfalt jak znikł zaraz za granicą, a później pojawił się za zakrętem, tak znów zniknął. Tym razem, jak się okazało, na bardzo długo… Przynajmniej czasowo. Odległość może 30-40 km.

No i tak sobie powoli jechaliśmy po tych szutrach. Nawet przyjemnie – przygoda!  Ale lekko nie było, a czasami adrenalina skakała. Griba jechał DL’em pierwszy, więc jak on gdzieś miał problem podjechać, to kierowcy VX’ów mieli uzasadnione obawy… Ale nieugięci dawali radę na naprawdę dużych kamulcach (jak na VX’y). 😉

Griba: Początek owej trasy “szutrowej” był dość trudny. Już na samym początku utknąłem na moment w jakiejś kamiennej koleinie. Na tych kamieniach nawrotki przy zjeździe to rzecz naprawdę trudna.

Ujechaliśmy może ze 2 km tego szutru i ujrzeliśmy… roboty drogowe! Tak – roboty drogowe na szutrach. Miałoby to w sumie sens, gdyby kładli asfalt, ale to raczej nie w tym, ani następnym roku.

OK, no roboty drogowe, dobra. Jest gość z łopatą, nawet kilku, taczka jakaś, ciężarówka. Ok. O, spychacze jakieś, koparki. No dobra. Ok, czekaj, na środku drogi ciężarówka, za nią spychacz coś tam jeździ. Dojeżdża Griba, a za nim Czoper do boku tejże ciężarówki, widzą co za nią jest, widzą ten spychacz dokładnie i co on tam robi. Trochę ich własne kopary opadły. Yasiek jeszcze nic nie widział, czeka przed ciężarówką. Musimy się cofnąć, bo tam coś spychacz spycha i zaraz zepchnie DL’a. No więc Czoper się cofa i delikatnie relacjonuje Yaśkowi sytuację, że ciężko będzie podjechać. Griba schodzi zza ciężarówki do nas i mówi to samo, żebyśmy poszli zobaczyć jak to wygląda, bo VX’om może być ciężko. Ale, że on DL’em może spróbować. Na to Yasiek lekceważąco: “Dobra Griba, jedziemy, nie będziemy tak tu gadać!” czy coś jakoś tak – chojrak taki wyszedł z niego. 😉

No to Griba, będąc człowiekiem raczej ugodowym, odszedł za ciężarówkę, dosiadł moto i zaczął wyjeżdżać na tę hałdę ziemi o pół metra nad poziomem startowym.

Griba: Podłoże  nie wyglądało zbyt ciekawie – jakaś taka ziemia z kamlotami. Ani to miękkie, ani twarde. Dodatkowo warstwa tego czegoś była sporo ponad poziomem dotychczasowej drogi. Wturlałem się na początek tego nasypu i… DL zapadł się po felgi w tym miękkim gównie. Chłopaki nie do końca świadome moich problemów czaiły się za ciężarówką. W tej sytuacji po chwili namysłu poprosiłem robotników, którzy kręcili się pobliżu, żeby wyciągnęli mnie do tyłu.

Na to Yasiek już się wychylił zza ciężarówki z zamiarem pójścia w ślady kolegi, ale gdy zmysł wzroku doprowadził do głowy obrazy, a rozsądek przemówił, rzucił tylko do Czopera – “Ja tam ku*wa nie wjadę!”. I zjechał w wymownym geście “pierdolę to!” w bok. Gdyby motocykl był rowerem to by nim zapewne rzucił. 😉


Tak mi się przypomniało: przed wyjazdem Griba mówił, że jak jest stop to on staje, bo stop ZNACZY, że trzeba się zatrzymać.

W którymś kraju, chyba Serbii, na którymś przejeździe kolejowym z kolei jak prowadził, a był przed nim znak stop, zwolnił, ale po raz pierwszy się nie zatrzymał. Rozejrzał się, po czym wzruszył ramionami i pojechał dalej… Wyglądało to przekomicznie! Potem w Serbii jechaliśmy za Policją. Przejechali przez przejazd kolejowy ze stopem jakieś 80 km/h. Na tym znaku stop Griba też się nie zatrzymał… 😉

Griba: Ponieważ doszły mnie słuchy, że na powrocie ze zlotu ktoś tam na kogoś najechał, bo się nie zatrzymał, mimo że powinien, postanowiłem od razu na początku wyjazdu sprecyzować pewne sprawy. Jak się jednak szybko okazało, zasady ruchu drogowego trzeba dostosowywać do kraju w którym się poruszamy. 😉


Następny wpis
« »
Poprzedni wpis
« »