Przez Dunaj do Serbii

14 dzień, sobota, 08-06-2017

Wyjeżdżamy z Novaci w miarę wcześnie rano. Kawałek jedziemy razem, potem Yasiu na E79 odłącza się. On rusza w górę mapy, a my w dół. Yyy, łezka się w moim oku kręci, w Yasiowym też… 🙁

Zanim zdążyłem zrobić zdjęcie odjeżdżającego VX’a, Yasiu już prawie  zniknął za horyzontem. Tak mu się spieszyło do domu! 🙂

Obieramy kierunek na Ponoraele. Jest tam naturalny most Podul lui Dumnezeu. No faktycznie jest, ale szału nie ma. 🙂

Kontynuujemy naszą podróż  mniej uczęszczanymi, niższej kategorii drogmi. Fajna, pusta trasa, mały ruch, ładne widoki i różne atrakcje. 🙂

Zjeżdżamy na główną drogę. Tu już robota idzie gorzej. Robi się coraz bardziej tłoczno i niezbyt ciekawie widokowo. To zupełnie inna Rumunia niż ta, którą znamy z poprzednich dni. Drobeta na szczęście ma obwodnicę, wiec nie musimy przedzierać się przez centrum. Zatrzymujemy się na chwilę przy Żelaznej Bramie.

Jest gorąco i jakoś wyjątkowo ciężko to dzisiaj znosimy – po prostu zdychamy z upału. Orșova – pierwotnie liczyliśmy na nocleg właśnie tutaj, jednak jakoś średnio nam się podoba w tym mieście! Jedziemy więc dalej trasą biegnącą wzdłuż brzegu Dunaju. Kolejna miejscowość, ale z noclegiem nadal kiepsko! Wszystko jakieś takie na bogato, same hotele i wypasione pensjonaty. Wolnych miejsc i tak raczej nie ma. No to szukamy dalej. Ostatecznie zatrzymujemy się w miejscowości Dubova.

Jak nam się udało znaleźć nocleg? Zjechaliśmy do centrum. Na jednej z uliczek jakaś Pani wyszła z domku i zobaczyłem w lusterku, że bacznie się nam przygląda. Zawróciliśmy, no i zagadałem. Zaoferowała nam pokój za 100 LEI. Cena może nie była niska, ale w tej sytuacji nie było co wybrzydzać. Chwilę wcześniej, w hostelu przy drodze, mieliśmy propozycję noclegu za jedyne 150 LEI.

Domek wyglądał na dość mały. W pierwszej chwili myśleliśmy, że to taki mini pensjonat, ale jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że na dole w dużym pokoju jakiś starszy Pan ogląda telewizję! 🙂 No ładnie, ale o co tutaj chodzi?! Pani wskazała nam jeden z dwóch pokoi na górze. Podczas późniejszej rozmowy okazało się, że Titi i Flora (tak nazywali się nasi gospodarze) dorabiają sobie, a my na tyle wzbudziliśmy ich zaufanie, że zaproponowali nam nocleg w swojej daczy. Takiej gościny jeszcze chyba nie mieliśmy! 🙂

Na motocykle znalazło się miejsce na zacienionym placyku przed domem…

…a my zainstalowaliśmy się w małym, ale przyjemnym pokoiku.

Później zostałem zawieziony na zakupy do pobliskiego sklepu. 🙂

Po powrocie ze sklepu siadamy do posiłku. Jadalnia znajdowała się na zewnątrz domu. To zadaszony taras ze stołem i aneksem kuchennym. Gospodarze są niesamowici – dotrzymują nam towarzystwa podczas gdy my konsumujemy chińskie zupki. 🙂

Być może widok chińskich zupek wzbudził w nich litość, a może była to po prostu przejaw ich gościnności, tak czy inaczej zostaliśmy poczęstowani specjałami własnej roboty.

Na początku czujemy się trochę nieswojo. Człowiek może być odrobinę skrępowany, gdy ktoś nad nim siedzi i prawie, że zagląda mu w talerz. 🙂

Na tyle na ile pozwalała mi na to moja znajomość rumuńskiego zaczeliśmy gawędzić o tym i o owym. Atmosfera rozluźnia się. Pani Flora po chwili mówi, że teraz to jesteśmy jak jej dzieci! 🙂

Po posiłku idziemy się przejść. Jesteśmy prawie nad samym brzegiem Dunaju. Warto skorzystać z takiej okazji.

I znów nie możemy być sami. 🙂

Po powrocie zastajemy pustą jadalnie. Postanawiamy rozpracować zakupione przeze mnie w sklepie wino. Pojawia się Pan Titi. Częstujemy go winem.  Zjawia się i Pani Flora. Zapraszają nas na drugą część działki położną nad brzegiem. Jest tam kilka osób (chyba sąsiedzi) i ich syn – Eugen. Wszyscy łowią ryby…

…nawet z pozytywnym efektem. 🙂

W końcu zmęczeni dzisiejszą drogą, upałem, komplikacjami związanymi z poszukiwaniem noclegu i nadmiarem wrażeń zawijamy się lulu. 🙂

15 dzień, niedziela, 09-06-2017

Pobudka! Zwijamy się. Śniadanie. Jeszcze pożegnalne zdjęcie z naszymi gospodarzami.

Flora și Titi – vă mulţumim pentru ospitalitate! A fost foarte frumos! Salutări din Polonia!

Jedziemy wzdłuż Dunaju. Okazuje się, że strona rumuńska jest mocno bez szału. Droga biegnie stosunkowo daleko od rzeki, a widoki jakieś takie nieszczególne. Po stronie serbskiej było znacznie lepiej!

Plan na dzisiaj to dojechać do miasta Smederevo w Serbii, gdzie jesteśmy umówieni z Komszą. To poznany w zeszłym roku motocyklista, który przenocował mnie, Yasia i Czopera u siebie, gdy wracaliśmy z Albanii. Spotkaliśmy się na trasie i wspólnie kontynuowaliśmy podróż, a gdy nad Serbią rozpętała się masakryczna ulewa, Komsza zgarnął nas do siebie. Możecie o tym przeczytać tutaj → Serbska gościnność.

Granicę przejeżdżamy w Bela Crkva i kierujemy się na Smederevo. Trochę tutaj inaczej niż w Rumuni. Taki jakby nieco większy porządek. 🙂 Z Komszą spotykamy się na obwodnicy miasta. Zabiera nas do centrum na kawę. Potem ruszamy do jego domu w Mladenovac.

Gościnność Komszy – tak jak ostatnio – bezgraniczna! Nasz gospodarz podejmuje nas sam, bo jego żona – Gorica – wyjechała na kilka dni z koleżanką do SPA.

Po obiedzie Komsza zabiera mnie na wycieczkę po okolicy (Marta zmęczona podróżą zasypia). Odwiedzamy m. in. Park Bukovičke banje w Aranđelovac.

Po powrocie zostajemy zabrani do pobliskiej kawiarni na pyszne lody, a potem wracamy. Na kolację nasz gospodarz serwuje nam górę ciasta!

Czego tam nie było! Ale nawet ja – a jest ze mnie niezły łasuch na słodycze – nie dałem rady wszystkiego przejeść.

16 dzień, poniedziałek, 12-06-2017

Co tu pisać… Spotkanie z Komszą tak szybko zleciało… Wypijamy niesamowitą, przepyszną kawę, którą Komsz parzy w małych garnuszkach bezpośrednoo na gazie, zjadamy po burce i czas ruszać.

Ostatnie chwile razem…

Dear friend! We would like to thank you for your hospitality! And remember now is your turn. It’s high time to visit us! 🙂

…i znów jesteśmy w trasie. Na początek w Mladenovac zaliczamy tankowanie, następnie trzymamy się otrzymanych wytycznych, bo Komsza jak to Komsza, naszkicował mi szczegółowy plan na kartce papieru.

Potem prowadzi nas już nawigacja. Docieramy do granicznego miasta Vršac i po chwili znów jesteśmy w Rumunii, gdzie krótko po przekroczeniu granicy robimy postój na kawę.


Następny wpis
« »

Poprzedni wpis
« »