A wschód Polski przyciąga jak magnes

W tym roku nasze pierwotne ustalenia dotyczące wyprawowych planów spaliły na panewce. Winowajcą jest pandemia COVID-19, która skutecznie ograniczyła możliwość przemieszczania się pomiędzy krajami. Niepewni wciąż niestabilnej, dynamicznie zmieniającej się sytuacji, nie chcąc ryzykować utknięcia na granicy lub co gorsza zakażenia podczas zagranicznej podróży, postanowiliśmy zrezygnować z odwiedzenia Bałkanów. Niestety, nasza ławeczka w Durmitorach musi na nas poczekać!

Czerwiec, nasz ulubiony czas na motocyklowe podróże, zbliżał się wielkimi krokami. Podróż za granicę nie wchodziła w grę, a pomysłu na wyjazd w Polskę jakoś nie było.

Zaraz, zaraz… A może… Czemu znowu nie wyruszyć na wschód Polski? Mazury, Podlasie, Suwalszczyzna to rejony, które od jakiegoś czasu stały się szczególnie bliskie naszym motocyklowym sercom. I choć byliśmy tam już kilka razy, to nadal pozostał ogromny niedosyt!

Żądni szutrów oraz bezdroży podjęliśmy decyzję i szybko skleciliśmy plan awaryjny. Jedziemy TET’em na wschód Polski i jeszcze dalej. 😉

, czyli Trans Euro Trail to projekt, który zrzesza motocyklistów z całej Europy. Na stronie internetowej Europe’s Dirt Road Adventure koordynatorzy z poszczególnych państw umieszczają traki ADV biegnące przez ich kraj. Wszystkie odcinki trasy łączą się ze sobą umożliwiając objechanie całej Europy unikając asfaltu!

Zazwyczaj na dalsze podróże po Polsce rezerwowaliśmy około 9 dni. Tym razem nasz urlop trwał całe dwa tygodnie. Pozwoliło to nie tylko na eksploracje wschodniej ściany Polski, ale i na odwiedzenie naszych motocyklowych przyjaciół z lubelskiego. Dotarliśmy też na południe kraju, gdzie połączyliśmy siły z Yasiem, który od kilku lat zalicza z nami kolejne wyprawy. Razem odwiedziliśmy Bieszczady. Ale po kolei…

Ponieważ zdecydowana większość trasy to miał być różnego rodzaju “offroad”, kufer nie były dobrym pomysłem. Ogarnięcie się i upakowanie szpeju “na miękko” pozostaje nadal pewnego rodzaju wyzwaniem. Ostatecznie jednak pakowanie gratów zakończyło się sukcesem. 😉

Z Gdyni wyruszamy w sobotę 13 czerwca, o całkiem dobrym czasie. Z tego co pamiętam było dość wcześnie jak na nasze możliwości. 🙂

Trasą S7 szybko i sprawnie docieramy do Pasłęka, gdzie wjeżdżamy na szlak TET, który miał mniej więcej wytyczać kierunek naszej podróży. Wszystko zapowiadało się doskonale, ale chwila nieuwagi i… na pierwszym błotnistym odcinku wylądowałem w rowie!

Mógłbym oczywiście napisać, że to wina opon, przebiegu trasy, pogody, czy motocykla (za ciężki przód). Ale nie zrobię tego. 🙂 Tak po prostu kończy się nadmierna brawura połączona z brakiem logicznego myślenia. Trawa na poboczu polnej drogi, po której chciałem przemknąć, okazała się rosnąć w głębokim na pół metra rowie. Na szczęście bez strat, choć z ujmą na honorze, cały i zdrowy szybko wygramoliłem się na drogę.

DL jak to DL, przyzwyczajony do surowego traktowania, również wychodzi z tej opresji prawie bez szwanku. Chwila szarpaniny i z pomocą Marty wyciągamy motocykl na drogę. Otrzepałem się z szybko wysychającego błota i mogliśmy ruszyć dalej.

Droga co jakiś czas zaskakuje nas gliniastym podłożem, którego początkowo nie doceniłem. Błotna maź całkowicie zalepia bieżnik. Ciężko wówczas kontrolować motocykl, a sprawy nie ułatwia obciążenie bagażem. Nawet nowe, “agresywne” opony na niewiele się zdają w takich warunkach.

Na szczęście odcinki specjalne nie są zbyt długie, wymagają jednak skupienia. Gdy wydaje się, że już opanowaliśmy sztukę jazdy po zdradliwej nawierzchni, gdzieś przed Ornetą, na błotnistym podjeździe, pech dopada Martę. Transalp ląduje w krzakach, a Marta upadając podparła się prawą ręką tak, że nadgarstek wydaje się być uszkodzony, bo ręka boli i zaczynała puchnąć! 🙁

Stawiam motocykl na koła i doprowadzam go do ładu. Szyba trafia na swoje miejsce, wyłamane z uchwytu i stłuczone lusterko zabieramy ze sobą, żeby nie śmiecić. To jest teraz akurat najmniejszy problem. Później pomyślę co z tym zrobić. Najważniejsze jest zdrowie.

Niezły początek podróży! Gdybym był przesądny zrzuciłbym winę na datę , bo dziś przecież piątek trzynastego.

Na szczęście Marta to twarda sztuka! Choć ręka boli, wsiada na Transalpa, zaciska zęby i ruszamy dalej. Niesamowite widoki powodują, że udaje nam się na moment zapomnieć o przykrych wydarzeniach.

Na nasze szczęście byliśmy umówieni z moim motocyklowym kolegą, który mieszka w okolicy Ornety. Z Marcinem poznałem się całkiem niedawno, przez Internet, pomagając mu w naprawie motocykla. Teraz nadarzyła się okazja, aby spotkać się w realu, bo szlak TET przebiega nieopodal jego domu.

Chwila odpoczynku poprawia nasze humory. Nadgarstek obłożony lodem przestaje boleć, zmniejsza się też opuchlizna. Mimo wcześniejszych czarnych przewidywań okazuje się, że nie jest tak źle i ręka wydaje się być cała, tylko mocno naciągnięta i stłuczona.

Po wypiciu kawy i kilku chwilach spędzonych w garażu nad motocyklem Marcina (próba doprowadzenia do ładu nierówno pracującego silnika DL’a niestety zakończyła się niepowodzeniem) ruszamy do Lidzbarka Warmińskiego. Mamy tam sprawdzoną metę, którą jest Hotelik Warmia.

To świetne miejsce na odpoczynek położone w centrum miasta, które znaleźliśmy we wrześniu zeszłego roku. Właścicielem jest niezwykle sympatyczny i uczynny Pan, który pomaga nam znaleźć otwartą aptekę (dziś niedziela i dlatego nie było to proste). Dzięki temu Marta zakupuje specyfiki i opaskę, które powinny pomóc na obolałą rękę.

Ja otrzymuje zestaw specjalistycznych narzędzi (młotek i kowadło), które pozwalają mi ogarnąć drobne usterki powstałe w DL’u podczas mojej spektakularnej gleby.

Zostajemy tutaj na dwie noce, aby dać szanse trochę zregenerować się nadwyrężonemu nadgarstkowi. Dzięki temu w niedzielę zaliczamy spacer po przepięknym Leśnym Parku Uzdrowiskowym Parku Doliny Symsarny. Jest to rzeka, która obok Łyny, przepływa przez Lidzbark Warmiński. Obeszliśmy też wokół mury zamku i tradycyjnie wypiliśmy kawę oraz strzeliliśmy kilka fotek. 🙂

Stan nadgarstka poprawia się nieco. Marta może utrzymać pełną butelkę! 😉 Wieczorem przy piwie zapada decyzja – jutro ruszamy dalej!

W poniedziałek znów jesteśmy na szlaku. Do całkowitej sprawności nadgarstka niestety jeszcze daleko, a TET wciąż od czasu do czasu oferuje sporą ilość błota.

W normalnej sytuacji nie miałoby to większego znaczenia. Jednak nadwyrężona ręka daje w takich warunkach o sobie znać i z tego względu postanawiamy powierzyć wyznaczenie trasy niezawodnej nawigacji OsmAnd.

Odpowiednia kombinacja ustawień zapewnia prowadzenie malowniczymi szutrówkami i bocznymi drogami, jednocześnie unikając podstępnego błota. Tym sposobem późnym popołudniem docieramy do Augustowa.

Gdy zatrzymujemy się na rynku w centrum miasta, żeby rozejrzeć się za noclegiem, podchodzi do nas mój kolega, którego poznałem kilka lat temu na trasie w Rumunii! Juras, bo oni mowa, zobaczył motocykle na blachach z Gdyni i zatrzymał się, bo od razu pomyślał o mnie. 😉

Miałem zamiar odezwać się do niego, gdy załatwimy kwaterunek, a tu taka niespodzianka! Gdy udaje nam się ogarnąć nocleg w przytulnym, dobrze zlokalizowanym City Center Apartments i trochę odetchnąć, spotykamy się wieczorem na piwo i wspominamy naszą wspólną wyprawę, którą opisałem w relacji  →  VX’em do Rumunii – Transalpina i Transfogarska – 2014.

Tutaj należy wspomnieć, że mimo fatalnych prognoz, które towarzyszyły nam od samego początku wyjazdu, cały czas mieliśmy szczęście i udało się nam uniknąć bezpośredniego kontaktu z deszczem. Tak było aż do dzisiaj. Około godziny 23 zaczyna mocno lać. Kończymy imprezę i kładziemy się spać z nadzieją, że jutro będzie sucho.

We wtorek rano niestety nadal mży. Pogodzeni z widmem jazdy przez cały dzień w deszczu, przygotowujemy się do wyruszenia w dalszą drogę. Na nasze szczęście około godziny 9 przestaje padać! I choć niebo pozostaje gęsto zasnute chmurami możemy się cieszyć, bo  warunki do jazdy są idealne.

I znów trasę wytycza nam OsmAnd. Bokami i skrótami, szutrami, a niekiedy polnymi drogami, jedziemy przed siebie. Tak czy inaczej, atrakcji na trasie nie brakuje. 🙂

Oprócz tych offroad’owych są i inne. Jedną z nich jest Kraina Otwartych Okiennic. Warto to zobaczyć.

Na wieczór docieramy w okolice Siemiatycz, gdzie komfortowy nocleg znajdujemy na Folwarku Księżnej Anny. A co tam – raz się żyje! 😉

Środa. Dziś ruszamy w kierunku Lublina i Kraśnika, gdzie mamy spotkać się z Susznym i Magdą. Jedną z dzisiejszych atrakcji jest przeprawa przez rzekę Bug. Niewielki prom napędzany prądem rzeki szybko przewozi nas na drugi brzeg.

Na działkę Susznego docieramy po południu. Nie widzieliśmy się od Sylwestra. Jest o czym gadać! Poznajemy też małego Susznego. Tomuś ma niespełna miesiąc. 🙂

Czas na działce upływa w miłej atmosferze. Wreszcie prawdziwy relaks! 😉

W czwartek na działkę wpadają Perlik z Marleną, z Radomia przyjeżdżają Mikee i Monika z Przemkiem, dojechał też Konra.dzik z Warszawy. Dzieje się, oj dzieje – jest impreza! 😉

Tak właśnie powstaje trasa → BiwakOFF. 🙂

W piątek dołącza do nas jeszcze Graboss i w mocnym składzie objeżdżamy sporą część track’a przygotowanego na tegoroczne spotkanie.

W dobrym towarzystwie czas szybko płynie i trzeba ruszać dalej. Zobaczymy się niedługo na → BiwakOFF!

W sobotę po południu kierujemy się pod Rzeszów do Yasia. Jak zawsze godnie podjęci, dzień pełen wrażeń kończymy przy kropelce czegoś mocniejszego nocnymi Polaków rozmowami. 🙂

Budzimy się wypoczęci i całkiem rześcy jak na wczorajsze zakończenie dnia. Nasza trzy osobowa ekipa rusza w Bieszczady. Asfaltowo, ale z winklowymi atrakcjami (prowadzi Yasiu)  docieramy do Moto Floydoo Bieszczady. Właściciele – Piotr i Ewelina również podróżują na motocyklu. Opowieścią o życiu w Bieszczadach i ich podróżach po Norwegii nie ma końca. 😉

Fot. Moto Floydoo Bieszczady

W poniedziałek robimy objazdówkę po okolicy. Z Bieszczadami nie wiązaliśmy szczególnych planów i dobrze się stało, bo do jazdy skutecznie zniechęcała deszczowa pogoda. Dwa dni aż nadto nam starczyły, żeby odwiedzić “stare śmieci”.

Zajeżdżamy do Myczkowianki, gdzie Marta spotyka koleżanki z grupy “Baby na motóry“. 🙂

Po drodze nie mogło zabraknąć kawy wypitej w Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej.

Docieramy też do ośrodka w Bukowcu, gdzie kilka lat temu odbył się jeden ze zlotów VX’a.

Odwrót na północ rozpoczynamy we wtorek. Z Uherców Mineralnych kierujemy się na Arłamów, a od Przemyśla konsekwentnie trzymamy się wschodniej granicy. Przez przepiękne rejony Roztocza docieramy na wieczór do Zwierzyńca.

Camping “Echo” tak nam się spodobał, że zostajemy tutaj dwa dni. Dodam, że na podjęcie decyzji o pozostaniu w ośrodku wpłynęły spożyte podczas nocnych Polaków rozmów spore ilości trunków wyskokowych. 🙂

No ale jesteśmy przecież na urlopie i nie musimy się nigdzie spieszyć! W środę wieczorem robimy rekonesans miasteczka. Warto było!

W czwartek, po wyruszeniu ze Zwierzyńca, kluczymy w kierunku Włodawy i nadal kurczowo trzymając się wschodniej granicy docieramy do Hajnówki. Po drodze kolejne nieplanowane spotkanie podczas tej podróży. Góra z górą się nie zejdzie, ale baba z babą zawsze! Całkiem przypadkowo wpadamy na ekipę złożoną z Magdy i Zaczekaj. 🙂

Nocleg tego dnia wypada nam nad Zalewem Siemianówka, gdzie znajduje się Camping Bondary. Jest to miejsce do obozowania utrzymywane przez gminę w miejscowości Garbary. Można tutaj całkowicie za darmo rozbić namiot i miło spędzić czas nad Zalewem Siemianówka.

W piątek rano wskakujemy na świetny track z Narewki do Żubrynu, znaleziony kiedyś w Internecie podczas jednej z naszych poprzednich podróży.

Szybkimi szutrami i innymi bocznymi drogami niższej kategorii docieramy na Podlasie.

Nietypowa dla nas sytuacja, ale tego dnia zaliczamy nawet jakieś  małe zwiedzanie. 😉

Po drodze, tradycyjnie, zatrzymujemy się w Krynkach w Gospodzie pod Modrzewiem, gdzie można smacznie zjeść, a dania są w przystępnej cenie.

Dodatkowe atrakcje, jak przejazd malowniczą trasą w okolicy Jeziora Wigry, zapewnił nam OsmAnd. Niestety nie mamy z tego odcinka żadnych zdjęć.

Pod koniec naszej podróży nad naszymi głowami, a właściwie kaskami, zaczęły zbierać się czarne chmury. Przed samym Sejnami dopada nas potężna nawałnica. Ale na szczęście udaje nam się przeczekać zawieruchę pod wiatą przydrożnego zajazdu.

W Sejnach zatrzymujemy się w sprawdzonym we wrześniu ubiegłego roku Domu Litewskim. Zaliczamy spacer po mieście i piwo w barze. 🙂

W piątek ruszamy na zachód. Dziś trzymamy się szlaku TET. Od Sejn do Plewek świetny odcinek! Chyba jeden z najbardziej malowniczych na trasie. 😉

Zatrzymujemy się na moment w Stańczykach. I znów niesamowita sytuacja! Spotykamy Afrykańskiego Misia, który z Marceliną spędza weekend na Podlasiu. Niestety, nie wiedzieć czemu nie zrobiliśmy sobie razem zdjęcia. :/

Bez większych komplikacji lądujemy około 17 w Giżycku. Czas mamy doskonały, akurat żeby zatrzymać się na obiad. W trakcie przerwy na posiłek zrywa się wiatr i zaczyna lać jak z cebra. Postanawiamy zakończyć podróż na dzisiaj. Nocleg znajdujemy w Moto Gospodzie w Kruklankach. Doskonałe miejsce przyjazne motocyklistom, sympatyczni właściciele Michał i Joanna – również motocykliści. Warto się tutaj zatrzymać, a może i zostać na dłużej. 😉

Ostatni wspólny wieczór w trasie spędzamy we własnym towarzystwie. Nikt nam nie przeszkadza i możemy spokojnie spędzić czas. 🙂

Niedziela. Zostało nam trochę kilometrów do domu. Najpierw kierujemy się na  Węgorzewo. W ostatnim dniu podróży znów OsmAnd robi za naszego przewodnika. Tryb rowerowy wyszukuje genialną trasę ze Srokowa do Barcian. Szybkie szutry, ale i trochę błotnych atrakcji oraz piękne widoki towarzyszą nam prawie przez cały czas!

Kolejny kierunek to Bartoszyce i dalej na Braniewo. Dzielnie pokonujemy utrudnienia na naszej trasie. Objazdy to dla nas żadna przeszkoda! 🙂

Do Trójmiasta wracamy jadąc wzdłuż Zalewu Wiślanego. Tutaj też niezłe widoki a do tego spokojna, relaksująca trasa, nie licząc ostatniego odcinka, kiedy żeby szybko dostać się do Gdańska wskakujemy na moment na S7.

Niedziela wieczór jesteśmy w Gdyni. Suta kolacja w Falla przekonuje Yasia do wegańskich dań. 🙂

Podsumowanie całego wyjazdu robimy u nas. Okazuje się, że Yasiu niestety musi jutro wracać do siebie. Co robić, siła wyższa.

W poniedziałek odstawiam Yasia na obwodnicę i tradycyjnie czule się żegnamy.

To już definitywny koniec tego wyjazdu i naszej wspólnej trasy. Czas wrócić do prozy życia.

Kiedy znowu kolejny trip? 😉