Wracając do domu

Pewnie jesteście ciekawi jak wyglądała dalsza część naszej wycieczki, gdy zakończyliśmy podróż po → TET Germany?

Do Polski wjechaliśmy w środę 26.08.2020, po południu. Pierwszą noc spędziliśmy zaraz przy granicy. Zatrzymaliśmy się dość wcześnie, bo koło 16, w miasteczku Chojna. Wszystko dlatego, że pogoda w ostatni dzień przejazdu przez Niemcy nas nie rozpieszczała. Od samego rana lał deszcz! Zwijanie się z kempingu kiedy pada to paskudna sprawa. A potem było jeszcze gorzej.

Trzeba przyznać, że na trasie znalazłoby się parę fajnych miejsc, było też kilka naprawdę niezłych odcinków off, ale myśleliśmy tylko o jednym: “Kiedy w końcu przestanie padać!”.

Robiąc dobrą minę do złej gry…

…i pokonując kolejne kałuże jechaliśmy dalej.

Tak czy inaczej kiszenie się w kombinezonach przeciwdeszczowych, kiedy na dodatek kapie na głowę, to słaba opcja. Dlatego, gdy w końcu dotarliśmy do Polski postanowiliśmy zrobić sobie przerwę do rana, bo w tych warunkach nie było sensu dalej jechać.

Zatrzymaliśmy się w “Premier Cru“, żeby zebrać siły, a i korzystając z okazji podsuszyć buty, rękawice, ciuchy, namiot i co się tylko da. Rozłożone i rozwieszone na wszelkich możliwych miejscach graty w niezbyt dużym pokoju wyglądały dość egzotycznie. 🙂

Kolejny dzień przynosi na szczęście dobrą pogodę. Przestało padać!

Naszą podróż kontynuujemy oczywiście szlakiem TET.  🙂 Pierwsze 100 km od granicy z Niemcami to niestety asfalt lub co najwyżej brukowana kostka. Osłodą są może ze dwa, a może trzy krótkie odcinki specjalne. Ale po przejechaniu tych pierwszych 100 km zaczyna się robić naprawdę ciekawie. TET jest teraz inny niż ten, który pamiętam z → lipca. Opady deszczu spowodowały, że jest teraz całkiem sporo kałuż i błota. A to jak zawsze (przynajmniej do pierwszej gleby) oznacza dobrą zabawę. 🙂

Niewątpliwą atrakcją był przejazd przez pole kukurydzy. Śliska maź w którą zamieniło się podłoże i nachylenie drogi pod kątem to czynniki, które dostarczyły nam niezapomnianych przeżyć. 🙂

Docieramy do Wałcza. Tutaj zjedzona zostaje oczywiście… pizza! Zaczynamy rozglądać się za noclegiem. Całkowity brak wolnych miejsc (mimo środka tygodnia, dziś przecież środa) jest dla nas zaskoczeniem. Na szczęście nieopodal, bo w miejscowości Szwecja, która leży na TET, udaje nam się znaleźć nocleg w Agroturystyce u “Gienka”. Bardzo fajne miejsce, świetne pole namiotowe.

No i sympatyczny Pan Gienek z którym sporo pogawędziliśmy.

Tym razem skorzystaliśmy z pokoju, których jest kilka w pawilonie, ale następnym razem przyjedziemy tu pod namiot. Tego dnia padam na pysk. Totalne odcięcie. Nawet piwa nie wypiłem, po które specjalnie pojechałem do pobliskiego sklepu, bo zasnąłem jak kamień.

Rano po drobnych naprawach odzieży, nasmarowaniu łańcuchów i po śniadaniu ruszamy dalej.

Kolejny dzień i kolejne atrakcje na TET. Najpierw poradzieckie bunkry, które służyły m. in. do przechowywania głowic jądrowych. Nieźle! Przy tej okazji spotykamy motocyklistę z którym gawędzimy przez chwilę.

Ten dzień jest prawdziwie “offroadowy”. Na trasie jest coraz więcej i więcej szutru.

Tymi właśnie szutrami docieramy pod malowniczy, choć uszkodzony most kolejowy.

A potem mkniemy dalej przez sięgające po horyzont polne drogi, powoli zbliżając się do naszych pięknych Kaszub.

Miejscami było trochę błota, nieco więcej niż poprzedniego dnia. 🙂

Trafiło się też kilka urokliwych, leśnych dróg.

Koniec końców lądujemy na Kaszubach, gdzie udajemy się do naszej tajnej bazy w okolicach Kościerzyny. 🙂

I to by było na tyle!