Taniec na lodzie

Zima, która zaatakowała w połowie stycznia, jak zwykle zaskoczyła drogowców. Na równi z nimi zdziwieni byli motocykliści, którzy w ostatnich latach na dwóch kółkach mogli jeździć prawie cały rok. Normalna kiedyś sytuacja – mniej więcej od grudnia do marca jest zimno i pada śnieg – po kilu ciepłych, bezśnieżnych zimach, mogła wydać się dla wielu z nas czymś nadzwyczajnym.

Niska temperatura, częste opady śniegu, a na dodatek na ulicach gruba warstwa błota pośniegowego zmieszanego z solą, a pod tym wszystkim jezdnia skuta lodem, to wszystko skutecznie zniechęciło mnie do ruszania motocykla z garażu.

Jednak już jakoś w połowie lutego zaczęła się odwilż. Śniegowe błoto obficie posolone i przemieszane kołami samochodów zaczęło szybko znikać z głównych ulic Trójmiasta.

Logika nakazywała poczekać, aż deszcz całkowicie spłucze sól z asfaltu, ale serce nie pozwoliło mi dłużej trwać w motocyklowym letargu. I tak oto 21 lutego wyruszyłem na mały rekonesans okolicy.

Szybko okazało się, że mimo odwilży na bocznych drogach zima wcale nie dała za wygraną! Postanowiłem wykorzystać nadarzającą się okazję i sprawdzić jak jeździ się motocyklem po tym czymś białym. 🙂

Wszystko byłoby cacy tyle, że podczas odwilży śnieg wielokrotnie topniał i zamarzał, żeby ostatecznie zamienić się w lodową kaszę! W tych warunkach przyczepność okazała się bardzo, ale to bardzo ograniczona. Jadąc po takim podłożu śmiało można liczyć na wygraną w konkursie stepowania, bowiem dabby sypią się gęsto. Takiego treningu nie powstydziłby się sam Fred Astaire!

Choć walczyłem dzielnie, zachowywałem wzmożoną czujność i starałem się wykorzystać wszystko co wiem i umiem na temat jazdy w offie, nie zawsze byłem w stanie opanować motocykl. Przednie koło nagle odjeżdżało w bok i zdarzyło mi się zaliczyć glebę. 🙂

Kto by pomyślał, ale chwile wytchnienia dawały pojawiające się gdzieniegdzie połacie błota i głębokie kałuże. Normalnie to podłoże, którego się unika! Teraz jednak właśnie tutaj można było liczyć na jaką taką przyczepność i choć przez moment poczuć się w miarę pewnie. 🙂

Zdecydowana większość mojej trasy pokrywał jednak lodowy koktajl, czyli zbrylony, przemieszany i skrystalizowany śnieg. 🙂

Całkiem przyjemnie i wesoło było także na “naszym” placu treningowym. 🙂

Tydzień później, w sobotę, na ulicach Gdyni było już całkiem czarno. Postanawiam zatem wyruszyć na nieco dalszą wycieczkę. Kręciłem się w okolicy Mrzezina, Osłonina i Żelistrzewa. Okazało się, że w niektórych miejscach na polnych drogach śnieg jeszcze trzyma, choć w mieście zimy już ni ma! 😉

Na szczęście ten jeden, jakże spektakularny epizod, nie przesądził o powodzeniu całej wycieczki. Dziękuję przy tej okazji dwójce napotkanych motocyklistów, którzy pomogli mi wydobyć się z opresji.

Choć byłem przygotowany na to co mnie spotkało, to na pewno samemu wydostanie się (odkopanie) z potrzasku zajęłoby mi znacznie więcej czasu. 😉

Podsumowując te dwie zimowe przejażdżki mógłbym śmiało rzec: “Niekiedy było ciężko, trzeba było jechać ostrożnie i powoli, a i tak się człowiek wygramolił. Trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć!”. 🙂 Moje pierwsze w życiu kilometry po śniegu i lodzie zostały zaliczone. Taki trening sporo daje i pokazuje jak wygląda jazda po podłożu o naprawdę minimalnej przyczepności.

Mam tylko cichą nadzieję, że sól, której na pewno jeszcze sporo znajduje się na ulicach, a której nieco zapewne wyłapałem, nie nadgryzie za bardzo mojego DL’a. Ale i tak warto było spróbować!