BiwakOFF 2022, czyli lekcja pokory

Spotkanie

BiwakOFF! Spotkanie bez rozgłosu, pompy, sponsorów i publiki. Nie dowiesz się o nim, jeśli nie wiesz gdzie szukać. Nie ma słonej opłaty za udział, ale nie ma też podium z nagrodami. Kompletnie zero punktów do lansu, więc niektórzy nie będą raczej zainteresowani. Może to i dobrze… 😉

Jak już trafisz na link do rejestracji i wypełnisz zgłoszenie być może znajdzie się dla Ciebie miejsce, a może nie. To nie takie proste dostać się na listę. Liczba uczestników jest ograniczona, a prezesi BiwakOFF – Suszny i Perlik – czuwają nad składem. Krótko mówiąc liczą się znajomości,  bez nich przy rekrutacji się nie obejdzie. 🙂

A trasa? Bez punktów kontrolnych i roadbooka. Bez zbędnych bzdetów. Po prostu GPX. Dostajesz i jedziesz.

To nie rajd. Nie ścigasz się, nie jedziesz na czas, nie rywalizujesz z innymi, bo tutaj kluczem do sukcesu jest współpraca, a nie współzawodnictwo. Inaczej po prostu się nie da.

Prawdziwą walkę trzeba stoczyć ze sobą i swoimi słabościami. Masz po prostu przejechać trasę. To wystarczająca nagroda. Jeśli tylko dasz radę… 😉

Prolog

Dla mnie i Wasyla BiwakOFF rozpoczął się późnym popołudniem w czwartek 28 lipca. 🙂 Wyjechaliśmy z Gdyni zaraz po skończonej pracy.

Każdy z nas miał dzień wypełniony po brzegi swoją robotą. Tym przyjemniej było, po ciężkiej pracy, w dobrych, a właściwie idealnych okolicznościach pogody, wskoczyć na motocykl i trasą on/off ruszyć ku nowej przygodzie. Zmontowany na szybko track by Griba Garage routing okazał się być całkiem atrakcyjny. Musieliśmy co prawda wyrwać się asfaltem aż za Tczew, ale potem było już tylko coraz lepiej. I tak oto pierwszy dzień zakończyliśmy noclegiem w Rypinie.

W piątek kontynuujemy dojazd, a trasa okazuje się miejscami na tyle offroadowo atrakcyjna, że nie nudzimy się za bardzo na tranzycie.

Wczesnym wieczorem docieramy do miejscowości Chodel, gdzie nad urokliwym zalewem znajduje się baza spotkania. To już tradycja, że właśnie tutaj na weekend powstaje namiotowe “miasteczko” w którym uczestnicy spotkania będą się integrować przez dwa wieczory.

My mamy jednak inny pomysł na nocleg. Wcielamy w życie sprytny plan, który uknuliśmy wczoraj wieczorem przy piwie. Krótko i na temat – załatwiliśmy sobie nocleg pod dachem! Wszystko dlatego, że jutro prognozy przewidują pogodowy Armagedon! Wiem, wiem, to trochę nie sportowo, ale nam nie uśmiecha się moknąć pod namiotami. 😉

W piątek wieczorem w bazie BiwakOFF trwa impreza! 🙂

Jest oczywiście ognisko i zadaszenie ze stołami, gdzie będzie można się schronić w razie deszczu. Na szczęście prognoza zmieniła się nieco i na razie nie pada!

Pierwszy wieczór to jak zwykle czas na odświeżenie starych przyjaźni i nawiązanie nowych znajomości. Spotykam m. in. Yasia z którym podczas wspólnych wypraw na dwóch kołach nawinęliśmy grube tysiące kilometrów. 😉

Impreza dla większości nie trwa jednak za długo. Trzeba wypocząć przed trasą, a to oznacza dla uczestników szybki powrót do zimnych namiotów, a dla mnie i Wasyla do ciepłych łóżek w wynajętym pokoju. 🙂

Lekcja pokory

Ranek. Pada? Nie pada. Szybkie śniadanie i ruszamy, oczywiście offem, bo i tu znalazł się z naszego noclegu do bazy jakiś skrót. Czas na odprawę.

Dołącza do nas Miki Zafryki, który wczoraj dotarł na BiwakOFF szlakiem TET. Nasza trzy osobowa ekipa zbiera się do wyjazdu. Zaplanowaliśmy szybki start, bo przecież nie ma na co czekać.

No i lecimy. Piach, nie piach, a manetka chodzi tak lekko. Myślałem, że wyruszyliśmy pierwsi, ale jednak nie. Szybko mijamy dwie, a może trzy grupki, które doganiamy na szlaku. Niestety zaczyna kropić, a po chwili praktycznie leje. Trzeba wskoczyć w kombi. Gotowe, już! Ruszajmy zatem dalej zanim się skisimy.

Leśna, piaskowa droga prowadząca nad zalew zostaje za nami…

…a już kolejna atrakcja czeka na nas na track’u. Błotne łąki! Robota idzie sprawnie. Może jedna gleba, wszystko na szczęście gra, zdarza się. Czasem trzeba zwolnić, czasem podeprzeć nogą, ale i tak całkiem szybko pokonujemy odcinek za odcinkiem. Nawet poszukiwanie zaginionego w trawie korka, który wystrzelił ze zbiorniczka wyrównawczego w litrze Mikiego, nie jest w stanie zbytnio opóźnić naszej ekipy. 🙂 Kolejne grupy już tak łatwo tutaj nie miały!

Gnamy dalej i dalej przed siebie. Pola, łąki, lasy. Lasy i zagajniki, znowu las… Coraz więcej tego lasu. Coraz gęstszy, a ścieżki coraz węższe! Gałęzie chłostają nas i nasze maszyny, chcą zerwać kaski z głów. W szczególności upodobały sobie za cel moją kamerę!

Czarne, głębokie błoto łąk zamieniło się w podstępną ciemno brązową maź. To glina! Do tego cały czas towarzyszy nam rzęsisty deszcz, który dosięga nas nawet przez te gęste chaszcze wśród których się poruszamy.

Wjeżdżamy w słynne wąwozy! Im głębiej brniemy tym gorzej, czyli dla nas lepiej. 😉 Zaczął się prawdziwy offroad! Wyobraź sobie, że jesteś w środku głębokiego lasu, na podkładzie nie ma żadnej drogi, GPS wariuje, a zasięgu nie ma. Jeśli źle pojedziesz, a właściwie ześlizgniesz się tym stromym, prawie pionowym zjazdem w dół, nie będzie już powrotu. Jeśli się pomylisz możesz już nie dać rady wrócić na track. Na szczęście nie jesteś sam. 🙂 Ale po kolei…

Z początku było niewinnie, choć coraz ciekawiej. Kałuże, błoto, glina, coraz więcej gliny i błota.

No i nagle jest! Pierwszy odcinek specjalny! Przed nami pojawił się stu, a może dwustu metrowy pas błotnej mazi. Wyglądało to tak…

Wklejone po osie mniejsze motocykle naszych towarzyszy niedoli pokazują, że z lewej nie ma co atakować, trzeba jechać prawą stroną…

…albo skończy się to źle i trzeba będzie długo walczyć, żeby uwolnić maszynę z potrzasku.

Liny idą w ruch. Z asystą lub bez, szybciej lub wolniej, każdy z naszej ekipy przeprawia się na drugi brzeg błotnej pułapki.

Chwila na złapanie oddechu po pokonaniu przeszkody. Trzeba szybko zebrać myśli oraz siły i ruszać dalej, bo po już kolejna grupa pojawia się na początku przeprawy.

Przed nami podjazd. Próbuję dwa, trzy razy, niestety za każdym podejściem staje w poprzek lub walę w bandę. Pomocy! Ekipa pomaga i w końcu jakoś gramolę się na górę.

Coraz bardziej strome te podjazdy. Niestety, znów mnie wyrzuciło i kończę glebą. Dzięki pomocy towarzyszy stawiam maszynę na koła, z trudem ruszam, zaliczony. Coś mi mówi, że Mitas E-09 to tutaj, w tych warunkach, chyba “ciut” za mało…

Podjeżdżaliśmy, a teraz musimy zjechać błotną ścieżką. Silnik wyłączony, bieg zapięty, sprzęgło puszczone, przedni hamulec wciśnięty, nogi szorują po ziemi, a motocykl i tak zsuwa się w dół. Udało się, jestem na dole! Tylko co dalej? 😉

Czy coś może jeszcze nas zaskoczyć? Tak! Koryto rzeki, czy co to tam było, nawet nie wiem jak to nazwać. Koleiny wypełnione kamieniami, przełomy wypłukane przez wodę. A do tego gałęzie i kije, z których jeden poderwany oponą rozwala mi błotnik i wgniata chłodnicę. Nic to, choć jest mi trochę szkoda naklejek zbieranych od kilku lat. Wgniecenie zauważam dużo później, nic nie cieknie, to szczęście w nieszczęściu.

Jedziemy dalej. Wklejka. Jedna, druga. Ja pomogę Tobie, Ty pomożesz mi i jakoś to idzie. Tam, gdzie niektórzy nie odważyliby się wjechać na małym motorku, my brniemy na ciężkich maszynach ADV. 😉

Jednak coś za coś. Powoli opadam z sił i zaczynam mieć dość. Na szczęście to już finish tego odcinka specjalnego, ale został ostatni podjazd. Długi, stromy, śliski. Nie dla mnie. Nie tym razem. Gleby sypią się gęsto. Na szczęście od czego są koledzy! Zostaję wciągnięty na linach. W końcu wyjeżdżamy z tych cholernych wąwozów. 😉

Chwila przerwy na stacji to za mało, żeby zregenerować siły. Jestem wypruty do cna z energii. Chyba wypiłem za mało wody z elektrolitami, a może to już starość daje znać o sobie? 🙂 Przejechałem wąwozy – najcięższy i najtrudniejszy odcinek trasy, ale czas odpuścić resztę, zanim stanie się coś złego… 😉

Wracam do bazy asfaltem – co za hańba! 😀 Po drodze zaliczam jeszcze myjnię. Wydałem chyba ze 20 zł, żeby odgruzować sprzęt. Po mojej wizycie podobno już był zakaz mycia motocykli w tym miejscu. 🙂

Mimo, że się przykładałem i tak nie całe błoto udaje się usunąć z zakamarków motocykla. Po takiej trasie ładne kwiatki można znaleźć pod pokrywą zębatki zdawczej!

W tym samym czasie najbardziej wytrwali walczą dalej, ale i tak niestety nie uda im się objechać całego track’a, bo dzisiejszy dzień okaże się po prostu za krótki.

Zbliża się wieczór. Gdy wszyscy są już w bazie, sobotnia impreza zwiastuje koniec kolejnej edycji spotkania BiwakOFF.

Krótka noc szybko mija, po niej przychodzi niedziela, a z nią czas pożegnań. Ostatnie rozmowy, deklaracje przyjaźni, snucie wspólnych planów na przyszłość…

W końcu i my ruszamy w drogę powrotną do domu, niestety asfaltem, bo czas nas goni. Mamy ponad 600 km do zrobienia, a znów zbiera się na deszcz.

Epilog

Ten BiwakOFF naprawdę dał mi w kość! To dla mnie lekcja pokory, bo wydawało mi się, że już niewiele może mnie zaskoczyć. Ale jednak nie! Z roku na rok poprzeczka jest ustawiona coraz wyżej! I wyżej… I wyżej. 🙂 Mówi się, że ta trasa była tak wymagająca, że nawet motorki (te które w ogóle dotarły do wąwozów) wracały do swoich garaży zadowolone. 🙂

Troszkę źle przygotowałem sprzęt, bo kto to widział zakładać szosową oponę Mitas E-09 na wąwozy po deszczu?! Z pewnością zabrakło mi też nieco umiejętności, bo podjazdy nie są nadal moją mocną stroną. No i na pewno źle spożytkowałem swoją energię, dlatego ostatecznie zabrakło mi sił, żeby kontynuować jazdę po wyjechaniu z wąwozów. No a teraz czuje niedosyt.

Ale co tam! Kolejny BiwakOFF już za rok. Ja i V-Strom będziemy cierpliwie czekać! To co, kiedy znowu umawiamy się na OFF? 😉