KaszubyOFF 2022

Na Kaszuby jadą Dziki
Będzie wóda, narkotyki.
Pierwszą flachę stawia Miki
Potem wszyscy na koniki.
Wczesnym rankiem wyszło słońce
Chuj że lało trzy miesiące.
Już silniki są gorące
Będzie błotko na oponce!

Autor: Damian

Wstęp

Niekończące się szutrostrady, tereny sprawiające wrażenie całkowicie bezludnych, wskazówki w liczniku które zwykle bliżej miały do końca niż do zera, wspaniali ludzie. Tak w wielkim skrócie mógłbym opisać tegoroczne spotkanie KaszubyOFF, ale pozwólcie, że rozwinę się nieco bardziej! ?

Ekipa z północy po raz kolejny stanęła na wysokości zadania! Doskonale wiem ile czasu, wysiłku i nerwów trzeba poświęcić, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Co roku poziom organizacji idzie w górę! Za każdym razem serwują nam nowe miejsce noclegowe, nową trasę i nowe atrakcje.

To już czwarte KaszubyOFF i nie potrafię sobie wyobrazić czym zaskoczą nas za rok! ? Bazą tegorocznego spotkania był ośrodek wypoczynkowy położony na półwyspie otoczonym wodami jeziora Mausz. Piękne, malownicze miejsce! Informacja o terminie i zapisy pojawiły się z początkiem sierpnia. Z tego co wiem, organizatorzy brali pod uwagę odwołanie tegorocznej edycji, a powodem miał być wyczekiwany od dawna KrakOFF. Kalendarz nie jest z gumy, nie da się go rozciągnąć, a imprez z cyklu “BiwakOFF” jest coraz więcej. 🙂

‌Niewiele zabrakło, a również ja brałbym pod uwagę rezygnację z udziału… Z powodu natłoku pracy oraz innych obowiązków, nieco zaniedbałem swój motocykl. Za pakowanie i przygotowania do wyjazdu wziąłem się na dwa dni przed ruszeniem w trasę. Okazało się, że łożyska w kiwaku totalnie się rozsypały. Do tego pojawił się spory luz na wahaczu. Na wspólnym czacie poinformowałem grupę o kłopotach. Odzew był natychmiastowy! Znalazły się zapasowe części i chęci pomocy w naprawie motocykla na miejscu. Ostatecznie udało się wszystko ogarnąć jeszcze w domu, ale to bardzo miłe, że w każdej chwili można liczyć na pomoc Biwakoffowiczów!

Piątek

Podobnie jak w ubiegłym roku rodzinę spakowałem do auta, a motocykl na przyczepę.

Ruszyliśmy w nocy, więc o 7 rano w piątek byliśmy już w Toruniu. Był to dobry czas na postój i zwiedzanie starówki. Byłem tam już kiedyś, ale tym razem o poranku, puste uliczki bez zgiełku i turystów, wyglądały zupełnie inaczej. Po południu nawigacja pokazała na ekranie ostatnią prostą do ośrodka. Szeroka szutrowa droga, którą jechaliśmy kilka kilometrów doskonale przypomniała mi klimat tych terenów. Dotarliśmy na miejsce. Zanim motocykl zjechał z przyczepy, trzeba było dokonać formalności w recepcji i przenieść rzeczy do domku.

Niedługo później usłyszałem znajomy ryk silnika. Dźwięk niósł się z oddali, słychać było każdą redukcję i każdy pokonywany zakręt. Wydaje mi się że to przez ukształtowanie terenu, a przynajmniej przy tej wersji zostanę! ? Silnik słychać było coraz wyraźniej, aż w bramie ośrodka pojawił się Miki.

Na miejscu był też Struna wraz ze swoją rodziną. Trzech to już banda, więc padła propozycja rozgrzewki na dwóch kołach przed główną sobotnią atrakcją. Żeby nie psuć nam zabawy Miki wybrał inne ślady. Ponad sto kilometrów i kilka nieudanych prób zdobycia podjazdu na żwirowni to dużo jak na krótką przejażdżkę.

Nastąpił szybki powrót do bazy, gdzie pod naszą nieobecność pojawiła się już całkiem duża grupa uczestników z Prezesem Gribą i członkami zarządu włącznie. ?

Wraz ze zmrokiem przyszedł czas na wieczorek zapoznawszy przy ognisku.

Brak snu i zmęczenie nie pozwoliło mi zbyt długo uczestniczyć w integracji. Wycelowałem więc dnem puszki w księżyc po raz ostatni i poszedłem spać.

Sobota

Poranny piękny widok przez okno naszego domku w pierwszej chwili mnie zachwycił.

Szybko jednak dostrzegłem, że do pełni szczęścia czegoś mi tutaj brakuje! Nie było mojego motocykla, który po powrocie z piątkowej przejażdżki zaparkowałem tuż przed drzwiami domku. Przyjąłem to spokojnie, nawet z uśmiechem, bo przecież żartownisiów w ekipie jest mnóstwo, a ja wieczór zakończyłem dość szybko. Wszystko łączyło się w jedną całość! ? Niczym detektyw Columbo, zacząłem od poszukiwania i analizy śladów opon, czy butów, których oczywiście nie było. “Była zablokowana kierownica, to pewnie podeszli w kilku silnych, choć niekoniecznie mądrych i go gdzieś wynieśli!” – pomyślałem. Poszukiwania wokół domków i w okolicznych krzakach nie przyniosły efektu. Spotkałem za to spacerującego Perlika i wtedy już byłem pewny kto jest odpowiedzialny za to zajście.

No bo po co by wstawał rano i chodził w koło, jak nie po to żeby zobaczyć efekty nocnych zabaw?! Na przesłuchaniu brzmiał i wyglądał na tyle wiarygodnie, że byłem zmuszony uwierzyć w jego niewinność. Vstrom’a znalazłem na parkingu w grupie pozostałych motocykli.

Nie tyle żartownisiem, co osobą osobą która musiała po mnie “sprzątać” okazał się Griba. I nie musiał wcale nosić DL’a na plecach, bo kluczyki były w stacyjce. ? Zaszło małe nieporozumienie. Pani w recepcji pozwoliła mi postawić motocykl pod domkiem, nawet sama to zasugerowała. Ale Pan dozorca miał inną wizję, dlatego po wysłuchaniu reprymendy, Griba zabrał mój motocykl tam, gdzie jego miejsce. Najlepsze jest to, że napisał do mnie SMS’a z informacją, ale zobaczyłem go dopiero, gdy sprawa się wyjaśniła! ?

Zbliżał się czas odprawy. W sumie wszystkie informacje zostały zawarte w mailach, które dostawaliśmy przed spotkaniem. Na śladzie trasy były zaznaczone i opisane punkty, jednak mimo tego, odprawa jest to moment na który wszyscy czekają. Gdy już uczestnicy zebrali się przy motocyklach, Prezes Griba uniósł się na wyżyny swojego Vstrom’a, a że jest to → Vstrom na sterydach to było się na co wspinać! ?

Przypomnienie najważniejszych kwestii, omówienie trasy, kilka zasad odnośnie bezpieczeństwa i sygnał do startu.

Nie był to start jak na wyścigu, nikt nie łapał za stoper i nie unosił flagi. Jednak chyba każdy czuł dreszczyk emocji i nadchodzącą przygodę.

Pojedynczo, w mniejszych lub większych grupach, kto był gotowy po prostu ruszał na trasę, ochoczo i dynamicznie uwalniając konie mechaniczne uśpione w silnikach.

Z każdym kolejnym startem na głowie Prezesa Griby pojawiał się siwy włos, bo właśnie on swoją głową odpowiadał za całe to zamieszanie! ?

Ruszyłem i ja! Po śladzie na nawigacji można jechać jak po sznurku pod warunkiem, że obserwuje się, dokąd aktualnie prowadzi kreska na mapie. Na pierwszym zakręcie popełniam błąd i muszę zawrócić. Ładny początek! Po powrocie na właściwy szlak nawigację można było w sumie wyłączyć. Przede mną pojechało już kilka motocykli, co doskonale było widać po śladach na szutrowej drodze.

Pierwszym punktem trasy był podjazd. Dojechałem do ściany lasu i patrząc kilka razy w ekran i przed siebie nie mogłem załapać, gdzie należy rozpocząć atak szczytowy. Czekająca w tym miejscu ekipa musiała pokazać mi palcem jak krowie na miedzy, żeby wszystko stało się jasne. Jakoś z daleka zlało mi się to w jedną całość i schowany za wzniesieniem podjazd stał się dla mnie niewidzialny.

Podjechałem bliżej, żeby ocenić sytuację i obrać strategię. Luźne kamienie, patyki i niewielkie kłody, wyrwy wypłukane przez wodę, na końcu zakręt, a po bokach wzniesienia pokryte liśćmi. Zaświeciły mi się oczy! ? Pierwszy bieg i jazda! Świetny techniczny odcinek!!!

Nie mogłem się powstrzymać i zjechałem na dół, żeby pokonać to raz jeszcze. Na podjeździe zrobiło się już gęsto od uczestników. Ktoś się zatrzymał, ktoś przewrócił, ale ekipa pomagała sobie nawzajem, więc chwilę później wszyscy byli już na górze.

Od tamtego momentu co chwile grupy mijały się nawzajem i zmieniały swój skład. W pewnej chwili była to całkiem duża gromadka. Widok takiej ilości motocykli jadących jeden za drugim, był na tyle fajny, że zmotywował kilka osób – w tym mnie – do zatrzymania na górce i zrobienia zdjęć oraz filmów.

Bart właściwie nie gasił swojego liścia na trasie z powodu problemów z ponownym rozruchem, na każdym postoju motorek klepał na wolnych obrotach. Wspominałem wcześniej o żartownisiach prawda? W tym miejscu przyznam się, że jestem jednym z nich! ? To był moment i zmieniając środek transportu na lżejszy, oddaliłem się z miejsca postoju. ? Bart właściwie nie miał innego wyjścia jak usiąść za sterami mojego DL’a i rozpocząć gonitwę. Śmiechom nie było końca! Kawałek dalej zatrzymałem się  i zwróciłem motorek właścicielowi, ale gonitwa była kontynuowana. Skład był dobry, każdy utrzymywał to samo tempo i nie było to tempo spacerowe. ? “Ryk motoru mnie podjarał, linke gazu w ręce mom” – jak śpiewał niegdyś obecnie ciasteczkowy członek sceny politycznej. Do tego jeden nakręcał i podpuszczał drugiego jazdą na “zderzaku”. Ok! Głównie ja to robiłem. ? Nie dało się nie skorzystać z możliwości jakie dawała ta trasa. Pełne skupienie i pełny gaz!

Miejscami dość kręta droga była pokonywana w ciągłym uślizgu tylnego koła. Salwy kamieni wystrzeliwane z pod wystających kostek opony miały duży rozrzut i siłę rażenia. Chowałem się za szybą motocykla i uciekałem z linii ognia, gdy koło kolegi przede mną celowało w moim kierunku. Żeby wyprzedzić Mikiego trzeba było dobrze to wykombinować i trafić w odpowiedni moment, bo inaczej trafiał we mnie grad kamieni! Nie zawsze się udawało, raz nawet poszedłem jak “dzik w kartofle” na prosto przez zakręt. Obyło się bez gleby i strat, jednak trzeba mnie było stamtąd wyciągać.

Nie każdy miał tyle szczęścia. Celnie trafiona została lampa w XR Kamila, nie pomogła nawet metalowa kratka, która broniła szkła przed takim atakiem.

Ochraniacze, ciężkie buty i kurtki miał każdy z nas, pomimo tego nie obyło się bez kilku siniaków.

Asfaltowe odcinki i miejsca w których znajdowały się domy staraliśmy się przejechać grzecznie, bez kurzu, hałasu i śladów. Lecz za winklem znów ktoś się zerwał i zabawa w kotka i myszkę zaczynała się na nowo! ? Tylko proszę, nie mówcie nic o tym Prezesowi i mojej Żonie, bo więcej mnie nie puszczą na trasę KaszubyOFF. ??

Griba: Przeczuwałem, że tak to będzie wyglądać! ? Między innymi dlatego postanowiłem nie jechać z grupą pościgową. I to była dobra decyzja, bo dzięki temu nie osiwiałem do końca! 🙂 Towarzystwa dotrzymała mi Marta i jak zawsze było super!

Rezerwa paliwa na wyświetlaczu prześladowała mnie już od jakiegoś czasu. W końcu postanowiłem, że odłączę się od grupy i pojadę na stację nieco oddaloną od naszego śladu. Ktoś z naszych patrząc w nawigację stwierdził, że dalej na trasie będzie można zatankować i jest to podobny dystans do stacji na którą chciałem jechać. Prosta decyzja, cała naprzód i podążamy za śladem. Na ostrym nawrocie przechylam motocykl, otwieram przepustnice, motocykl gaśnie. O mały włos na ogonie nie ląduje mi Bart. Nie chcąc puknąć mnie od tyłu, wywija piękny piruet, mija bokiem i miękko ląduje w piachu. Nikomu nic się nie stało, prędkości były niewielkie. W pionie pompa łapie ostatki benzyny i DL znów gada, więc jedziemy zatankować – to już niedaleko. Stacja była, tyle że nieczynna… Teraz już definitywnie i ostatecznie obieram azymut na pewny punkt sprzedaży paliw. Połowa ekipy zostaje jednak na parkingu, bo mają pełne zbiorniki. Ja też bym miał, ale po piątkowej rozgrzewce nie było czasu uzupełnić braków. Jadę już dosłownie na oparach, a ze mną jeszcze kilka osób w nieco lepszej sytuacji. W połowie drogi silnik gaśnie, opary również się skończyły.

O tym, że na pomoc grupy zawsze można liczyć też już pisałem? Miki nie tylko potrafi strzelać kamieniami, potrafi też szybko i skutecznie ściągnąć 0,5 litra paliwa ze swojego Vstrom’a. Ten prezent pozwala mi dojechać do celu o własnych siłach.

Uzupełniliśmy płyny, dołączyliśmy do reszty i znów ogień na tłoki. Kolejne kilometry pokonywaliśmy szybko i sprawnie, a meta była coraz bliżej. Tuż przy końcu nasz skład podzielił się ostatni raz. Pojawili się tacy, którym jeszcze było mało, więc pojechali spróbować swoich sił na podjeździe w żwirowni z którym walczyłem w piątek. Ja miałem już dosyć, najeździłem się wystarczająco. Na trasie miałem okazję zaznać wszystkiego, co poza asfaltem może nas zaskoczyć. Od szutrostrad, przez piachy, błoto, na wąskich ścieżkach i podjazdach kończąc.

Przerwy obiadowej nie robiliśmy, więc głód również dawał się we znaki. Szybko się ogarnąłem i pojechaliśmy z rodzinką do polecanej przez Gribę okolicznej pizzerii. Na taki sam pomysł wpadła chyba większość uczestników, bo ciąg zaparkowanych pod lokalem motocykli był duży.

Przy wspólnym stole, omawialiśmy trasę i dzieliliśmy się doświadczeniami.

Po raz kolejny spotkaliśmy się wszyscy wieczorem przy ognisku. Nie pojechałem na żwirownie, więc zaoszczędzone siły mogłem teraz wykorzystać do intensywnej integracji. ? Rozmowy, toasty, wspominanie starych dziejów i snucie planów na przyszłość.

Impreza rozkręcała się w najlepsze, a później… A później to w sumie mógłby ktoś i mi opowiedzieć co się działo, bo tak średnio pamiętam zakończenie. ?

Niedziela

Zapewne większość chciałaby, żeby znów była sobota. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy – trasa, spotkanie, doba hotelowa, olej w okienku silnika. ? W ostatni dzień nie ma już niespodzianek, każdy wie jaki jest rozkład jazdy. Śniadanie, pakowanie, wyjazd… Cały dobytek przyniesiony z auta do domku musi odbyć teraz drogę powrotną. Podczas gdy ja zaczynam zapełnianie bagażnika, część osób albo już opuściła ośrodek, albo właśnie to robiła.

Okazało się, że w drogę powrotną na przyczepie wróci więcej motocykli, niż na nich przyjechało. W DL’u Michała pojawił się spory wyciek oleju z lagi. Sytuację próbował uratować Griba, stosując swoje magiczne sztuczki.

Niestety bez demontażu lag okazało się to nierealne. Teoretycznie powrót na kołach był możliwy, ale podczas jazdy olej mógłby zalać zacisk i tarczę, a to jest niebezpieczne i lepiej tego uniknąć. W tym samym kierunku jechał Kamil i miał wolne jedno miejsce na lawecie. Znalazło się kilka zapasowych pasów i chętnych do pomocy w załadunku – sprawa załatwiona!

Ja również niespiesznie wjechałem na przyczepę i napinałem kolejne pasy przy swoim V-Strom’ie.

Na terenie ośrodka zostało już niewiele osób, właściwie tylko Ci którzy najmocniej integrowali się w sobotni wieczór. Pewnie został bym i ja, ale za kółkiem może usiąść moja żona. Spięci i gotowi, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Jeszcze raz dziękuję za wspaniały weekend i trasę! Do następnego!