Czwartek, 05.09.2024
Dzisiejszy start z Batumi poszedł nam szybko i sprawnie. Raz, że nie trzeba było zwijać namiotu i pozostałego szpeju, bo byliśmy na kwaterze. A dwa, akurat nasz nocleg był już nieco za centrum miasta i to ułatwiło nam ruszenie w trasę. Co prawda na początku Google Maps trochę wariowało i poprowadziło nas osiedlowymi uliczkami, ale i tak dość szybko znaleźliśmy się na głównej drodze. A zaraz potem trafiło nam się śniadanie w fajnej knajpce nad rzeką…
Zjedliśmy omlet, to wreszcie było coś w miarę normalnego, bez tłustego sera i mąki.
Dzisiejsza trasa miejscami nawet ładna, choć nadal nieco nudnawo. Ale na pewno fajniej tu niż na Pętli Swaneckiej. Ożywiamy się na moment, gdy przed przełęczą Goderdzi pojawia się szuter. Ciężarówki z materiałem i maszyny, które w niektórych miejscach tworzą korki, zwiastują, że wkrótce i tu będzie asfalt. 🙁
Jedziemy dalej. Szutry szybko się skończyły i znów nieco zaczęło nam się dłużyć, ale cierpliwie to znosimy. W nagrodę w jakimś miasteczku trafia nam się knajpka z miłą obsługą i dobrym jedzeniem. Trzeba to docenić, bo to coś niezwykłego tutaj!
Pod wieczór dojeżdżamy do miasteczka → Vardzia. Z polany gdzie rozbiliśmy namioty mamy doskonały widok na skalne miasto, które jutro będziemy zwiedzać.
Po rozbiciu namiotów prawie cała ekipa pojechała do gorących źródeł. Atrakcja obejmowała transport na pace rozsypującego się busika (za jedyne 30 lari) i możliwość pokiszenia się wraz z innymi amatorami kąpieli w basenie wypełnionym brudnawą, ciepłą wodą.
Po powrocie jedni imprezują, inni powoli kładą się spać. U nas dziś troszkę brak chęci i sił na wieczorne balety. Ostatnie spojrzenie na pięknie oświetlone skalne miasto i idziemy mrużyć.
Piątek, 06.09.2024
W nocy padało. Ale ranek na szczęście już prawie suchy, od czasu do czasu tylko trochę kropi. Pakujemy się, ubieramy i przejeżdżamy na parking przeznaczony dla turystów.
Kupujemy bilety, wjeżdżamy busikiem na górę i rozpoczynamy zwiedzanie niezwykłego miasta.
Wykute w skałach komnaty robią wrażenie! Zwłaszcza gdy wyobrazić sobie jak mogło to kiedyś wyglądać, kiedy mieszkało tu kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Zwiedzanie kończymy po obejściu labiryntu korytarzy i kilkudziesięciu mniejszych i większych komnat.
Czas ruszać w trasę. Dzisiejszy cel to Udabno, miejscowość położona blisko granicy z Azerbejdżanem. Wyjazd z miasteczka Vardzia możliwy jest na dwa sposoby, trochę na około trasą on lub na skróty offem. Oczywiście wybieramy opcję off, która w założeniu miała być podobno niezwykle trudna, ciężka i ogólnie wymagająca. 😀
Droga okazała się dość szeroką, szutrowo-kamienną ścieżką z kilkoma niezbyt trudnymi do pokonania agrafkami. Co najważniejsze nie zabrakło pięknych widoków! 🙂
Gdy zatrzymaliśmy się na zdjęcia, nawiązuje się rozmowa z myśliwymi, których samochód mijaliśmy wcześniej na jednym z podjazdów.
Ogólnie to na dzisiejszy dzień mamy przygotowany przez Basię track on-off. Lecimy zatem dalej na OsmAndzie. Zaczęło się fajnie. Zjechaliśmy z asfaltu, droga biegła przez wioskę, pojawiły się kałuże, jakieś błoto. Cieszymy się! Jednak gdy tylko skończyły się zabudowania i wjechaliśmy na łąkę błoto zamieniło się w glinę, która po kilkudziesięciu metrach zalepia nam błotniki. Jak już wspominałem, w nocy niestety “trochę” padało no i to jest właśnie rezultat tego deszczu.
Koła nie chcą się kręcić… Gruzińska ziemia okazała się dla nas bezlitosna!
Postanawiamy zawrócić. Czyścimy błotniki i wracamy na asfalt. Łatwo się teraz to pisze! Zanim udało nam się ruszyć straciliśmy chyba ze dwie godziny, bo żeby wyjechać na twardy grunt musieliśmy kilka razy wyskrobywać błoto spomiędzy błotników i opon.
Zamiast kombinować z wyskrobywaniem błota trzeba było od razu zdjąć błotniki i porządnie je oczyścić, zwłaszcza, że zarówno w DL i XL ich demontaż nie jest na szczęście zbyt trudnym zadaniem.
Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. W końcu nawiązaliśmy kontakt z miejscowymi! Pani, która wyszła z domu obok miejsca, gdzie się zatrzymaliśmy, daje nam na osłodę naszego losu pyszne mirabelki ze swojego ogrodu!
Dowiadujemy się od niej, że tutejsza ludność to Ormianie, którzy uciekli do Gruzji przed wojną.
Ormianie okazali się sympatyczniejsi i bardziej otwarci niż rodowici Gruzini. Bez problemu dogaduję się z kolejnymi mieszkańcami wioski i nawet udaje mi się załatwić szlauch z wodą. Dzięki temu umyliśmy z błota motocykle, ale jak się później okaże jeszcze sporo go zostało pod błotnikami…
Jedziemy dalej trzymając się asfaltu. Po drodze trafia się knajpka. I tu także spotykamy Ormian. Ich gościnność jest niesamowita! Oprócz tego co zamówiliśmy, zostajemy poczęstowani domowymi kiszonkami i winem. Bardzo, bardzo miło się rozmawiało z tymi ludźmi!
Ruszamy dalej. Ale zimno się zrobiło! Temperatura spadła do 8 stopni. To niesamowite, ale dwa dni temu w innym rejonie Gruzji było przecież 38!
Próbujemy znowu wbić się szlak off, gdy asflat zbliża się do track’a. Niestety tu także przejazd okazuje się niemożliwy. Dowiadujemy się tego od kolegów z naszej ekipy, których napotkaliśmy, gdy właśnie zawrócili po dojechaniu do kolejnego błotnego kawałka.
Na koniec dnia robimy ostatnie podejście do offa. Do skrót do Udabno, na tym odcinku podobno nie ma (za dużo) gliny. Sprawdził to Kowal, który jechał tędy przed nami swoją terenówką. Ochoczo wbijamy na track. Chwilę wcześniej zgarnęliśmy z drogi zagubioną współtowarzyszkę z naszej ekipy.
Kawałek ujechaliśmy. Byłoby całkiem fajnie, ale gdy tylko na drodze pojawia się trochę gliny nieoczyszczone błotniki znów się zaklejają! Gdyby błotniki były czyste nie mielibyśmy problemów, opony dałyby radę się oczyścić, a tak zaschnięte błoto z rana łapie kolejne błoto i przednie koła znów stają w miejscu!
No i znów nie zrobiliśmy zdjęć, choć widoki były niezłe, bo już zmierzchało kiedy zaczęliśmy trasę, a potem trzeba było walczyć z błotnikami i nikt nie miał głowy do fotografowania!
Robi się ciemno, ale walczymy! Dramatyzmu sytuacji dodaje fakt, że nie mamy zasięgu, a ponadto jesteśmy na terenie przygranicznym. Ostatecznie u mnie i Marty trzeba było zdjąć błotniki, żeby dokładnie je oczyścić, Yasiowi jakoś się upiekło.
Czego tam nie było! Szkoda gadać jaki syf się zrobił…
Przelecielibyśmy trasę bez większych problemów, ale przez akcję z błotnikami straciliśmy sporo czasu. Dodatkowo musieliśmy opiekować się naszą znajdą, która mimo, że na małym motorku, to dość słabo ogarniała się w terenie. czekanie i pomaganie dodatkowo nas spowolniło…
Nasza meta to → Oasisi Club Udabno. Bardzo fajne miejsce godne polecenia, jest tutaj restauracja, pole namiotowe i domki. Dojeżdżamy w nocy. Zamawiamy jedzenie, a potem celebrujemy dotarcie na bazę.
Jutro podobno znowu ma być jakiś off. Nie możemy się doczekać! 🙂
Następny gruziński wpis
« Gruzińskie stepy »
Poprzedni gruziński wpis
« Tranzyt do Batumi, czyli nudy ciąg dalszy »