Powrót do korzeni

Mówią, że prawdziwa przygoda zaczyna się tam, gdzie kończy się asfalt… Ale czy na pewno? Sam już nie wiem…

Właśnie jestem po… asfaltowej wyprawie VX’em. Wróciły wspomnienia z czasów, gdy motocykl był dla mnie bramą do przygód – zanim wciągnął mnie off-road.

Gdzieś w lutym, a może w marcu przyszedł mi do głowy pewien pomysł… A gdyby tak… wsiąść znów na VX’a i trochę powłóczyć się… asfaltowo? Czemu nie! Motocykl stoi i się kurzy, odpalany od przeglądu do przeglądu, szkoda go przecież…

Nie bez znaczenia było to, że mój dobry, motocyklowy kompan SuMo kupił nową maszynę i wrócił – po przerwie – do jeżdżenia.

Nasza znajomość zawiązała się dzięki Suzuki VX. Poznaliśmy się właśnie przez forum tego motocykla, żeby w 2011 roku wyruszyć na → Chorwację… To były i dla mnie i dla SuMo pierwsze, „poważne” kilometry w motocyklowej „karierze”. Ta podróż, jak i następne wspólne wojaże głęboko zapadły mi w pamięć…

SuMo skwapliwie przystał na mój pomysł wspólnej motowłóczęgi! Za termin wyprawy nieprzypadkowo obraliśmy długi weekend czerwca. Dzięki temu nie tylko zaoszczędziliśmy jeden dzień urlopu, ale nadarzyła się też okazja, żeby po drodze wpaść na coroczny Zlot VX’a. W tym roku jak zazwyczaj spotkanie odbywało się właśnie w terminie Bożego Ciała.

Wyjazd, jak to zwykle bywa w → @griba.garage, poprzedziły skrupulatne przygotowania. Choć motocykl był na chodzie trzeba było sprawdzić to i owo. Filtry powietrza, luzy zaworowe, synchronizacja przepustnic gaźników to standard.

Niestety przy okazji jazd testowych ujawniły się kłopoty ze sprzęgłem. Wymiana → tarcz sprzęgłowych i sprężyn rozwiązała problem z uślizgiem.

Wpadły także oczywiście nowe opony, bo te co były, choć może niezjeżdżone do cna, zdyskwalifikował jednak rok produkcji – założyłem je w 2014 roku na → Rumunię

Reflektor dostał → nowoczesne źródło światła LED, co w połączeniu z dodatkowymi lampami (tu również od jakiegoś czasu znajdują się LED’y) znakomicie poprawiło widoczność motocykla na drodze.

Na sam koniec, kilka dni przed wyjazdem, zauważyłem jeszcze, że  niestety uszczelniacz lewej lagi puszcza! W popłochu zamówiłem nowe części, a → wymiana odbyła się na tak zwanym biegu.

Wszystko udało się zrobić na czas i motocykl był gotowy do drogi na dwa dni przed terminem wyjazdu.

Drobnym wyzwaniem było dla mnie pakowanie się w kufry (od lat pakuję się w sakwy)… ale jakoś to ogarnąłem. Przecież miejsca nigdy nie za dużo! 🙂

A jak przebiegała moja podróż? Z Gdyni ruszyłem w środę po 15. Początek był dość trudny, zatłoczona, zakorkowana obwodnica to zmora Trójmiasta. Całą trasę, aż do zjazdu na A1 pokonałem jadąc „środkiem”, między pasami. Na szczęście trafiło mi się dwóch „przewodników”, których celowo puściłem przodem. Oni torowali przejazd, a ja podążałem za nimi. Kierowcy samochodów, nawet tych największych, ciężarówek z naczepami, zazwyczaj ustępowali nam drogi robiąc sporo miejsca, za co pięknie tutaj dziękuję! 🙂

Postanowiłem, że najpierw pojadę autostradą, musiałem bowiem trochę podgonić. Następnie w Brześciu Kujawskim, gdzie tankowałem, przeskoczyłem na boczne drogi, żeby jechać tak jak lubię.

Pierwsze kilometry na VX nie były dla mnie łatwe – odzwyczaiłem się od tej nietuzinkowej maszyny. Co prawda przed wyprawą trochę jeździłem po okolicy Gdyni, były to jednak krótkie, mające kilkadziesiąt kilometrów wypady.

Teraz jadę z przerwami na tankowanie łącznie około sześć godzin. Pierwszego dnia zrobię w sumie 415 kilometrów.

Męczący jest  napór i szum (mimo zatyczek) wiatru, pozycja na motocyklu też pozostawia sporo do życzenia. Kiedyś nie zwracałem na to uwagi, ale dziś jest już inaczej. Sytuację ratują → akcesoryjne podnóżki na gmolach, które kiedyś zamontowałem. Dzięki nim można podczas jazdy rozprostować kolana.

Wszelkie trudy wynagradza piękne brzmienie silnika! Dwa cylindry w układzie V i podwójny wydech robią robotę, a 805 ccm na gaźnikach daje znać o sobie z każdym, najlżejszym odkręceniem manetki. Motocykl wyrywa się do przodu ku nowej przygodzie, czuć, że chce jechać!

Zakręty wymagają wprawy, bez świadomego przeciwskrętu nie ma czego szukać za kierownicą VX, bo to zadziora, który szybko pokaże Ci jak kiepskim jesteś kierownikiem!

Ale gdy już się z nim zapoznasz i polubisz jego szorstki charakter to okaże się, że to dobry kompan na daleką podróż, choć zarazem wymagający towarzysz podróży!

Dokładnie tak jak 14 lat temu i tym razem umówiliśmy się, że podróż zaczniemy w Bełchatowie, spotykając się w domu rodzinnym SuMo.  Udało się, do celu docieram po godzinie 21. Mój VX spędzi noc w przytulnym garażu Pana Bogusława. 😉

Oczywiście na kolację była specjalność domu, czyli pyszne kartofelki! Wieczór szybko mija przy rozmowie. Trzeba spać, bo jutro czeka nas dzień pełen wrażeń.

Czwartek. Z Bełchatowa mamy stosunkowo niedaleko na Zlot VX, bo spotkanie jest w miejscowości Sielpia Wielka. Nie musimy się zatem spieszyć. Jest czas wypić spokojnie kawę i zaplanować trasę, co biorąc pod uwagę, że ma być ona stricto asfaltowa i zarazem ciekawa nie jest dla mnie wcale takim łatwym zadaniem!

Coś tam wymyśliłem. Pojedziemy do Sielpi „troszkę” na około, no bo przecież chodzi o to, żeby jeździć. 😉

Po drodze musiała być oczywiście pizza, bo dzień bez pizzy to jak wiadomo dzień stracony. Trafiło nam się super! Pizzeria → Ambro Pizza w miejscowości Miedzna Drewniana to miejsce warte odwiedzenia! Gorąco polecam, jeśli będziecie w okolicy warto nadłożyć drogi, żeby tam zjeść!

Na Zlocie VX nie byłem już od kilka dobrych lat. Zazwyczaj coś innego miałem zaplanowane w tym samym czasie i kilka spotkań mi przeleciało… W końcu udało się! Dobrze trafiłem, bo w tym roku ekipa była wyjątkowo liczna!

Jestem mile zaskoczony ciepłym przyjęciem… Jest ognisko, rozmowy się toczą…

Tylko VX’ów jak na lekarstwo – łączenie z moim naliczyłem trzy sztuki!

Rano żegnamy się z ekipą, bo zlotowicze zaraz ruszą w trasę po okolicy.

My za to wbijamy się na drogę do Andrychowa, gdzie mamy spędzić dwie następne noce. Gościny użyczą nam przyjaciele SuMo – Sławek i Oliwia.

Trasa tak jak wczoraj biegnie troszkę na około, chodzi nam o to, żeby unikać głównych dróg.

Po drodze spotykamy się z moim instagramowym kolegą → @japur_shave. Ma on również VX’a i pewnie dlatego połączył nas algorytm IG. A teraz udało nam się spotkać w realu. 🙂

W Andrychowie jesteśmy późnym popołudniem. Udajemy się na miasto coś zjeść, a potem nastaje czas na chillout. Do późna uskuteczniamy pogaduchy różne – szydera leje się przy tym gęsto! Świetni ludzie, jest klimat, czuję się doskonale w ich towarzystwie.

Na sobotę rano zawiązuje mi się sprytny plan – odwiedzić prezesa → KrakOFF – Damiana Watracza! Otóż gdy Damian zorientował się dzięki mojej relacji na IG, że jestem niedaleko niego, zaprosił mnie do siebie na śniadanie. Faktycznie – z Andrychowa to była tylko godzinka drogi! A choć się wcześniej nie umawialiśmy, to niesamowity zbieg okoliczności sprawił, że z wizytą w Krakowie był w tym samym czasie również prezes → BiwakOFF – Suszny!

Co za akcja! Z Susznym widzieliśmy się niecałe 2 tygodnie temu podczas → objeżdżania trasy BiwakOFF. A teraz znów mamy okazję się spotkać! Trzech prezesów w jednym miejscu – Suszny (BiwakOFF), Watracz (KrakOFF) i Griba (KaszubyOFF) – tego już dawno nie było! 😀

Pogadaliśmy, czas jednak szybko mija i muszę lecieć. Umówiłem się, że SuMo dojedzie do Skawiny, spotkamy się na stacji paliw i polatamy co nieco po okolicy Andrychowa. Tak też się stało. Do późnego popołudnia szukamy z SuMo zakrętów, a gdy je znajdziemy testujemy przyczepność opon naszych rumaków.

Dzień kończymy grillem w doborowym towarzystwie naszych gospodarzy.

To już niedziela! Czeka nas powrót do Łodzi, do SuMo. Trasa taka sobie widokowo, ale jedzie się całkiem przyjemnie. Po drodze robimy postój w Radomsku na jedzenie.

Po drodze zahaczamy jeszcze o Bełchatów. Kawka z rodzicami SuMa to miły akcent na koniec naszej dzisiejszej podróży.

Wieczorem jesteśmy zgodnie z planem w Łodzi. Gawędzimy, ja, SuMo i Martyna – dziewczyna SuMo. Opowiadamy o naszej wyprawie, która właśnie dobiega końca, no i o różnych doświadczeniach oraz przypadłościach. 😉

Wkrótce trzeba jednak kłaść się spać, bo niestety poniedziałek to dla SuMa dzień zwiastujący początek pracy, a dla mnie szybkiego tranzytu do Gdyni.

Ruszam dość wcześnie licząc, że uda mi się umknąć przed deszczem, który tego dnia ma krążyć nad centralną Polską.

Najpierw kawałek krajówką, a potem lecę autostradą. Nuda okrutna, ale kilometry dość szybko schodzą. Na koniec zostaje jeszcze zatłoczona obwodnica i w końcu ja oraz VX jesteśmy na miejscu!


Epilog

Czy prawdziwa przygoda zaczyna się tam, gdzie kończy się asfalt? Czasem tak, a czasem nie. Bo przygoda to nie tylko droga. To wszystko, co nas na niej spotyka. Najważniejsi są jednak ludzie – ci, z którymi połączą nas przejechane kilometry, bez znaczenia po jakiej podróżujemy nawierzchni.

Niekiedy warto wrócić do korzeni… żeby przeżyć coś nowego! 😉