VX’em do Rumunii, czyli w dupie byli i gówno widzieli!


1. Jest wtorek, 22-07-2014, późne popołudnie. Czas zacząć kolejną wyprawę. Sprzęt przygotowany, kufry spakowane, graty przytroczone, ciuchy ubrane. W takim momencie prawie zawsze natrętna myśl nie daje spokoju: “Czy ja i VX wrócimy z tej podróży cali i zdrowi?”.


2. Optymizm w końcu zwycięża. Gdy już ruszysz, zapominasz o wszystkim – na trasie liczy się tylko smak przygody i uczucie wolności, które daje podróżowanie ukochanym motocyklem. 😉


3. Dla mnie finał pierwszego dnia to Grójec – na noc zatrzymuję się u Darka. Wcześniej jednak zaliczamy wizytę u Wieśka, sąsiada Darka, którego miałem okazję poznać na IV zlocie VX’a. Ostatnie kuszenie: “Wiesiek, może jednak pojechałbyś z nami?”. 😉


4. U Darka opitalamy pyszne schabowe zrobione przez jego mamę – Panią Danutę. Potem kima. Krótka noc mija bardzo szybko – to już środa. Kiedy ja podziwiałem widok VX’a na tle wschodzącego Słońca (rzadko kiedy jestem o takiej koszmarnej porze – 5 rano – na nogach)…


5. …Darek zastanawiał się co będzie lepsze na Rumunię – C-330…


6. …czy VX. W końcu zdecydował się na VX’a. To dobrze, bo gdyby wybrał C-330, pewnie by nam na szutrach uciekł. 😉


7. Po około 3 godzinach jazdy docieramy do Kamienia, gdzie czekali na nas Yasiek z żoną Heleną oraz suto zastawiony stół. Czego tam nie było!


8. Po posiłku Darek zalicza przymiarkę kombinezonu przeciwdeszczowego. “A co to za dziadostwo? Ja mam to włożyć na siebie?!” – jego mina wyrażała niekłamane rozbawienie.


9. Trening czyni mistrza…


10. …może i tak jest, ale za pierwszym razem trzeba się jednak trochę namęczyć, zakładając gustowne, przeciwdeszczowe wdzianko. 😉


11. A potem, po naszych sugestiach, nastąpiło jeszcze małe uzupełnienie ekwipunku Yaśka. Śpiwór na wyjeździe dobra rzecz! 😉


12. Po fantastycznym śniadaniu przygotowanym przez Panią Helenę, czuliśmy się doskonale.


13. Wyglądało na to, że nasze rumaki…


14. …też były póki co w dobrej formie.


15. Oto prowodyr całej akcji – Yasiek – i jego, już spakowana, maszyna. A cała historia zaczęła się niespełna miesiąc temu, całkiem niewinnie, od pogawędki przy ognisku, na IV zlocie VX’a. 😉


16. Jeszcze wyprawka na drogę. Od Pani Heleny pyszne kanapeczki, a od Yaśka, hm, zgadnijcie cóż mogliśmy dostać od Yaśka? 😉


17. Ruszamy z Kamienia. Pierwsze kilometry szybko schodziły i wkrótce znaleźliśmy się na granicy. Tak jest zawsze, kiedy jadąc w nieznane, nie możesz doczekać się nowych wrażeń. Polska niestety żegnała nas deszczem.


18. Przebraliśmy się zatem szybko i sprawnie w kombinezony (trening nie poszedł na marne). I skonsumowaliśmy kanapeczki. “Uuu, pycha!” – można wyczytać z miny Darka. 😉


19. Jechaliśmy i jechaliśmy, aż za nami została Słowacja i Węgry. Dość szybko nam to szło, bo wybieraliśmy głównie drogi ekspresowe i autostrady. Ostatecznie na wieczór wylądowaliśmy na stacji za Oradeą, chyba gdzieś przed Salontą. Początkowo próbowaliśmy zdrzemnąć się na parkingu pod plandeką, ale nasze wysiłki zaprzepaścił nasilający się deszcz. W związku z tym przenieśliśmy się na stację pod dach. Dystrybutor paliwa okazał się doskonałym miejscem na bar. 😉 Mimo lekkiego przemoczenia humory dopisywały.


20. Po dokładniejszym zbadaniu terenu okazało się, że po drugiej stronie budynku stacji paliw czekał na nas luksusowy apartament! My spaliśmy tak…


21. …jak widać na załączonym obrazku. Było na tyle ciepło (pewnie około 15 stopni), że nawet śpiwora nie opłacało się wyciągać.


22. Nasze VX’y czekały zaparkowane tuż obok.


23. Pierwsze śniadanie w trasie. Na bogato – pasztetów i mielonek ci u nas w bród!


24. Gdybyśmy mieli chęć, to moglibyśmy nawet skonsumować drób. Owe groźnie syczące zwierzaczki podchodziły tak blisko, jakby miały chęć same wskoczyć do gara. 😉


25. Po śniadaniu każdy grzecznie złożył meldunek do swojej centrali, po czym ruszyliśmy dalej w drogę. 😉


26. Na początku zatrzymywaliśmy się tylko po to, żeby zatankować…


27. …i nieco odpocząć…


28. …dając wytchnienie obolałym plecom.


29. Ale wkrótce widoki stały się tak niesamowite, że postoje były coraz częstsze. 😉


30. Rumunia co chwilę nas zaskakiwała…


31. …tym bardziej, że nie do końca wiedzieliśmy czego się spodziewać.


32. Tak było właśnie w czwartek wieczorem, gdy na początku Transalpiny (67C) znaleźliśmy przepiękne miejsce na nocleg.


33. W kontaktach z miejscowymi nieocenione okazały się zdolności interpersonalne Yaśka. 😉


34. Wykorzystując Yaśkowe delicje, szybko nawiązaliśmy znajomość. 😉


35. Niezwykle sympatyczny starszy Pan, który doglądał pasących się w okolicy krów, wskazał nam miejsce, gdzie mogliśmy zostać na noc. Co prawda obok naszego noclegu były tablice ostrzegające o jakiś kosmicznych karach za kąpiel w pobliskiej rzeczce i – być może – biwakowanie, jednak nie przejęliśmy się tym. Uznaliśmy, że starszych należy słuchać, bo mają rację. I rozstawiliśmy nasze obozowisko tam gdzie wskazał nam “Dziadek”. Na tą noc wybraliśmy wersję apartamentu “plandeka rozpięta na VX’ie”. 😉


36. Po rozbiciu obozowiska, przy kropelce czegoś mocniejszego, nastąpił czas na podsumowanie dotychczasowych rezultatów wyprawy. 😉


37. A potem przyszła pora na zasłużony odpoczynek.


38. Zmęczenie i odrobina Yaśkowych specjałów sprawiły, że spaliśmy jak dzieci. 😉


39. W promieniach wschodzącego Słońca – o ile to możliwe – miejsce okazało się jeszcze piękniejsze niż wieczorem.


40. Tak właśnie wygląda wschód Słońca nad Transalpiną. 😉


41. Drugie (na trasie) śniadanie.


42. Słońce było coraz wyżej. Szybko robiło się gorąco – w południe temperatura osiągała nawet 29 stopni w cieniu. Nadszedł czas zwinąć obozowisko…


43. …i ruszyć w dalszą drogę. Czekała przecież na nas Transalpina. 😉


44. Wgryzaliśmy się kilometr po kilometrze w Transalpinę delektując się widokami. I tak dotarliśmy do rozlewiska przy miejscowości Oasa.


45. Większość rozlewisk powstała w sztuczny sposób. Spiętrzenia są w Rumuni powszechnie wykorzystywane do produkcji energii elektrycznej w elektrowniach wodnych. Szkoda, że nie można było się wykąpać. 😉


46. Co by nie mówić – byliśmy w niebo wzięci! 😉


47. Podczas tego postoju spotkaliśmy motocyklistów z PL. Juras na XJ 900 (pierwszy od lewej) przyłączył się do naszej ekspedycji i od tego momentu jechał dalej z nami.


48. Wkrótce dotarliśmy do charakterystycznej tablicy wskazującej kierunek na przełęcz Urdele. Jeszcze kilka lat temu trasa była (teoretycznie) nie przejezdna. Droga jest obecnie wyasfaltowana, przy czym jej część pozostaje nadal w budowie – “DRUM IN LUCRU”.


49. Co jakiś czas na trasie pojawiały się szutrowe odcinki. Na wielu fragmentach drogi nawierzchnia jest w dość kiepskim stanie (sporadycznie zdarzało się nawet, że pośród dziur trzeba było szukać asfaltu). Tym samym Scorpiony na kołach mojego VX’a miały co robić. 😉 Nie oznacza to oczywiście, że nie dałoby się jechać na zwykłych oponach. Jednak na odpowiednim ogumieniu, podczas pokonywania gorszych i nieutwardzonych odcinków, można sobie “pozwolić” na nieco więcej.


50. Mimo drobnych niedogodności wspinaliśmy się coraz wyżej i wyżej, a widoki stawały się coraz ciekawsze.


51. Droga szła nam wolno, bo co chwilę zatrzymywaliśmy się aby podziwiać pejzaże i zrobić zdjęcia. 😉


52. W niektórych miejscach krajobrazy przypominały Szkocję, tyle tylko, że pasma górskie w Rumuni są znacznie wyższe. 😉


53. Nasze zachwyty nad trasą i krajobrazami nie miały końca. 😉


54. Zadowolenie objawiało się w różny sposób. 😉


55. W końcu dotarliśmy na przełęcz Urdele. Znajduje się tam najwyższy punkt Gór Parâng – 2145 m n.p.m. To chyba właśnie to miejsce. 😉


56. Kolega Juras tamże. Od razu widać, że zadowolony!


57. My…


58. …i nasze VX’y też!


59. Przepiękne widoki…


60. …od czasu do czasu przysłaniały chmury.


61. Śmieszna sprawa znaleźć się w takiej chmurze…


62. …chwilami zupełnie nic nie widać.


63. Za przełęczą rozpoczął się kręty zjazd. Transalpina powoli zostawała za nami.


64. Po zjechaniu na nizinę przyszła pora coś wypić i zjeść.


65. Ktoś jednak musiał pilnować sprzętów. Na ochotnika zgłosił się Griba, który odstraszał seksowną kreacją potencjalnie nieproszonych gości. 😉 Tak naprawdę nic nie trzeba było pilnować. Nikt ani razu podczas całego pobytu w Rumunii nawet nie zwrócił uwagi na nasze graty.


66. Zaczęło się robić późno. Tego dnia, w piątek, na nocleg również trafiło nam się całkiem przyjemne miejsce. Baner głosił, że jest to “Zona de picnic Arefu”, a zastana tam “infrastruktura” wyglądała dość świeżo. Teren znajdował się przed Lacul Vidraru, mniej więcej tam gdzie na Transfogarskiej zaczyna się robić ciekawie. Tak wyglądał nasz obóz. Mieliśmy własny stolik, obok rzeczkę, nieopodal była też sławojka. 😉


67. W sobotę rano…


68. …przystąpiliśmy do planowania dalszej trasy. Ustalamy, że dziś na pewno robimy Transfogarską, a potem to się zobaczy. 😉


69. Chwile po wyruszeniu natrafiamy na charakterystyczny słupek drogowy. Teraz jesteśmy już pewni, że znaleźliśmy się na drodze Transfogarskiej (7C).


70. Transfogaraska przecina z północy na południe Góry Fogaraskie. Została zbudowana w latach 1970–1974 za czasów Nicolae Ceauşescu. 7C to właśnie oznaczenie tej słynnej drogi, której budowa – oficjalnie – została okupiona życiem przynajmniej 40 żołnierzy.


71. Na pierwszym postoju widokowo-krajobrazowym na 7C witają nas takie o to sympatyczne zwierzaczki. 😉 W Rumuni jest mnóstwo bezpańskich psów. Te, które my spotykaliśmy na naszej drodze, na szczęście okazywały nam sympatię.


72. Yasiek uwieczniał…


73. …co tylko się dało.


74. Reszta wycieczki również co chwilę pstrykała fotki. 😉


75. Widok w dole…


76. …na drogę, którą przed chwilą jechaliśmy był imponujący. Widać jak duże były różnice wysokości na stosunkowo krótkich odcinkach trasy.


77. Chwilę później zatrzymaliśmy się przy kolejnej wielkiej tamie, tym razem na Lacul Vidraru.


78. Spotkaliśmy tam naszych znajomych z Transalpiny.


79. Za Lacul Vidraru trasa z umiarkowanymi winklami przebiega przez zalesiony teren. Pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Postanowiliśmy przeczekać małą mżawkę.


80. Wkrótce wyszło Słonce, ruszyliśmy więc dalej. Po drodze uzupełniliśmy nasze zapasy wody. Chcąc się napić, wystarczyło stanąć przy źródełku. Przy trasie było wiele takich jak to.


81. Chwilę później zaczynaliśmy zbliżać się do szczytu Transfogarskiej. Robiło się coraz ciekawiej. 😉


82. Tak to wyglądało z dalszej perspektywy.


83. Chwilę przedtem jechaliśmy szosą widoczną w dole. 😉


84. Tak, właśnie tamtędy. 😉


85. Rozmieszczone co jakiś czas po bokach drogi zatoczki, umożliwiały w miarę bezpieczne podziwianie widoków.


86. Uśmiech proszę!


87. A niech Wam będzie!


88. “Będzie Pan zadowolony!” 😉


89. Na samym szczycie trasy (2030 metrów n.p.m.) poświęcamy chwilę na eksplorację przydrożnych bud z różnymi – wątpliwej dla nas przydatności – miejscowymi rarytasami.


90. Zrobiło się dość chłodno. Na dole było około 29 stopni, a tu tylko 13. Do tego zaczął siąpić deszcz.


91. Ale to nic, bo po chwili…


92. …no właśnie. 😉 Chodź zjazd tą trasą spacerowym tempem (ze względu na duży, sobotni ruch i marne warunki atmosferyczne) to zaledwie około 20 minut zabawy – zdecydowanie warto było!


93. Po zjechaniu z Transfogarskiej postanawiamy uczcić ten fakt w przydrożnej knajpce. Zamawiamy miejscowe specjały. Nic szczególnego, ale po chińskich zupkach to zawsze jakaś odmiana. 😉


94. Na co dzień nasz posiłek wyglądał jednak nieco inaczej… “Po chuj tak grubo smarujesz?” – zapytał Darek, gdy zobaczył… No właśnie, co takiego zobaczył Darek? 😉


95. Gdy my ze smakiem zajadaliśmy się miejscowymi przysmakami, w tym samym czasie nieco przemoczone ciuchy (jakoś tak wyszło, że podczas jazdy Transfogarską, w całej tej euforii, nie założyliśmy kombinezonów przeciwdeszczowych) dosychają na gorących silnikach naszych VX’ów.


96. Nasza główna trasa w Rumuni była pętlą: Sebes – Novaci – Curtea de Arges – Sibiu – Sebes. Wracając z Transfogarskiej w kierunku Sebes ponownie znaleźliśmy się blisko początku Transalpiny. Postanawiamy zatem wrócić na sprawdzony nocleg do Dziadka. Ten szczerze ucieszył się na nasz widok i przyniósł nam drewno!


97. Dzięki temu wieczór spędziliśmy przy ognisku. Nasz dobroczyńca nawet trochę z nami posiedział. On pytał po swojemu, a my odpowiadaliśmy po swojemu, a mimo to jako tako rozumieliśmy się i było super!


98. Rano marudzimy dość długo. Każdy z nas wie, że prędko tu nie wróci. Dlatego tak bardzo nie chcę się nam ruszać…


99. Miejscowe łapserdaki nie ułatwiają nam zadania.


100. Nie wiedzieć czemu najbardziej upodobały sobie Darka. 😉


101. W końcu trzeba było się jednak zacząć zbierać.


102. My pakowaliśmy manele…


103. …a nasz gospodarz w tym czasie doglądał swojego inwentarza.


104. W końcu ruszamy. Po drodze uzupełniamy nadwątlone zapasy w Lidl’u – bo tanio i zdrowo. 😉


105. Przy tej okazji spożywamy śniadanie królów szos. 😉


106. Dziś (w niedzielę) jedziemy spacerowym tempem w kierunku Parcul Natural Apuseni. W Albac robimy krótki postój. Czas coś łyknąć na ochłodę. 😉


107. Zagłębialiśmy się w tereny, których nawet w najnowszej AutoMapie się nie znajdzie. Na szczęście istnieje coś takiego jak mapy papierowe. Gdy chłopaki sączyli browara Griba knuł niecny plan…


108. …którego głównym założeniem było pokonanie drogi nr 1R.


109. Droga 1R to taki sobie oto odcinek malowniczej, górskiej i w większości szutrowej trasy biegnącej skrajem Parcul Natural Apuseni.


110. Nawet tutaj były jakieś ławeczki, zrobiliśmy zatem chwilę przerwy.


111. “Hm, szutry? A wydawało mi się, że będzie asfalt…” – mruczy pod nosem Griba. Na szczęście nikt się nie obraził, wręcz przeciwnie, wszyscy byli zadowoleni. 😉


112. Opierdzielamy obiadek…


113. …a na stole (jak zwykle) króluje pasztet z PL. Tego dnia było na bogato bo Juras postawił ketchup. 😉


114. Po posiłku chwila zadumy przed dalszą drogą.


115. Potem trzeba się ubrać i ruszamy dalej. 😉


116. Mimo, że nawierzchnia na 1R nie jest asfaltowa, jechało się dość dobrze.


117. W górach pogoda zmienna. Przed chwilą świeciło Słońce, a teraz ulewny deszcz i grad. Jak widać autochtoni się tym jednak nie przejmowali.


118. Trochę się działo. Dlatego na moment przycupnęliśmy pod jakimś daszkiem.


119. Na szczęście drogi (za bardzo) nie rozmyło.


120. Motorki nam się jednak nieco ubrudziły.


121. Piaskownica w chłodnicy Yaśka dowodzi, że warto zostawić seryjne przedłużenie dołu przedniego błotnika.


122. Mniej więcej przed Belis znów jesteśmy na twardym asfalcie. Tutaj zaczynamy szukać miejsca na nocleg.


123. Znajdujemy go w luksusowym postsocjalistycznym kurorcie…


124. …a właściwie obok jego pozostałości. Nasz parking…


125. i apartamenty. 😉


126. Ponieważ pomalutku zbliżaliśmy się do Polski należało co nieco zadbać o higienę osobistą. 😉 Myjemy zatem zęby (oczywiście tylko te wystające z gęby – pozostałe są już dawno zardzewiałe)…


127. …i golimy nasze zarośnięte i ogorzałe od Słońca, deszczu i wiatru ryje. 😉


128. Wszystko po to, żeby, po powrocie do domu, bliscy bez trudu nas rozpoznali. 😉


129. Ostatnim przystankiem przed PL był Tokaj…


130. …gdzie docieramy w poniedziałek po południu (a niektórzy nawet później). Tym razem noc spędzamy pod platanami klonolistnymi na całkiem przyjemnym kempingu. To był jedyny nocleg podczas całej wyprawy za który płaciliśmy (całe 6,80 EUR od głowy).


131. Następnego dnia rano ruszamy w kierunku Polski. Karpaty zostają w tyle, daleko za nami. :/


132. I znów w PL, ta sama przygraniczna stacja, gdzie zatrzymywaliśmy się 6 dni temu. Wtedy Rumunia była dla nas wielką niewiadomą, a teraz wywołuje w nas uczucie tęsknoty. 😉 Ostatnia podczas tej podróży fotka z ręki…


133. …ostatni meldunek z trasy…


134. …i ostatnia przekąska w drodze.


135. A na koniec ostatnia okazja, aby spojrzeć na nasze dzielne maszyny stojące razem. 😉


136. “W dupie byli i gówno widzieli!”

I to by było na tyle. 😉

DRUM BUN!

motocyklowe podróże małe i duże