Wrażenia z wyjazdu jak najbardziej pozytywne.
Muszę to napisać wielkimi literami. Teraz już mogę.
VX DAJĘ RADĘ! TEN MOTOCYKL ROBI ROBOTĘ!
Wszystko grało, VX jechał dzielnie. Silnik sprawował się doskonale. Na dystansie ponad 4000 km spalanie wyszło 5,76l, oleju łyknął 0,6l co biorąc pod uwagę pałowanie na autostradzie nie jest złym wynikiem.
Po zmianie tylnej opony na przewidzianą (profil) okazało się, że na autostradzie nie jest tak źle jak wcześniej sądziłem i można śmiało jechac 140-150. Brakuje 6 biegu ale już nie tak bardzo jak wcześniej.
Na trasie krajowej, winklach w Bośni czy Chorwacji motor daje radę bez żadnego problemu, ładnie się składał, zakręty można było ostro brać. Załadowany trochę inaczej jedzie ale bez jakiegoś szczególnej straty osiągów czy sterowności.
Jedna bardzo fajna rzecz na takiej trasie – SuMo dał mi zatyczki do uszu. Wkładaliśmy je na autostradzie. Wtedy jest cichutko, zaledwie lekko szumi wiaterek nawet przy prędkościach powyżej 150. Człowiek się znacznie mniej męczy.
Inna uwaga, zdejmować zegarki, drgania się kumulują i można się troszkę zdziwić po 2000 km, że ręka boli.
Motor wygodny, dobra amortyzacja, tyłki zaczęły boleć właściwie dopiero w drodze powrotnej. Najbardziej w sumie dyskomfort odczułem w karku – walka z naporem wiatru.
Chodź na autostradzie po prostu kładłem się za moją małą szybką na tankbagu zwłaszcza gdy SuMo prowadził i tyle.
Nogi trochę na drugi dzień jazdy bolały, przy wolnej jeździe trochę jechałem na stojąco jak nie było postoju w planie i to wystarczyło. Poza tym zmiany pozycji. 😉
SuMo podsunął mi pomysł, żebym na swoje gmole HB założył spacerówki. Chyba skorzystam z jego sugestii, to dawało by odpoczynek dla nóg.
Krótki opis podróży
W piątek 05-08-2011 ruszyłem planowo do SuMo. Dojechałem bez większych trudności.
Mocowanie i pakowanie miałem już przećwiczone. Na trasie okazało się, że nawet przy prędkościach autostradowych jest ok.
Chodź musiałem objechać jeden remont i na trasie zdarzył się też wypadek, ale Policja puściła mnie normalną trasą. Objechałem korek bokiem.
Pogoda była dobra. Nie za gorąco.
Wieczór u SuMo przegadaliśmy głównie o VX’ach. 🙂 Potem ok. 23h zjechał Daro KLE 500. Przy parkowaniu szybko zorientowałem się, że z odprowadzenia puszki filtru powietrza leci paliwo.
Mieliśmy się kłaść spać ale zostaliśmy w garażu. Rozebraliśmy obie komory pływakowe i nic nie znaleźliśmy. SuMo ma pokaźny warsztat, przedmuchaliśmy wszystko sprężonym powietrzem. Wyczyściliśmy świece i KLE odpalił.
Położyliśmy sie o 3h. Wyjazd o 6h jak planowaliśmy był nierealny. Wstaliśmy ok. 7h i po śniadaniu ruszyliśmy do sklepu aby zakupić nowe świece do KLE – jedna była nadszarpnięta po awarii.
Pod sklepem chwilę nam zeszło. Musieliśmy dłuższą chwilę poczekać na sympatycznego, ale spóźnialskiego właściciela. 🙂
W końcu ruszyliśmy około 11h z Bełchatowa. Na trasie szybko okazało się, że mimo naszych nocnych zabiegów gaźniki w KLE nadal leją. Darek musiał niestety zawrócić – potem dowiedzieliśmy się że z trudem, ale jakoś dojechał do Warszawy.
My cisnęliśmy dalej na Bratysławę. Polskę przeskoczyliśmy omijając po drodze środkiem spory korek. W końcu wpadliśmy na autostradę na Słowacji. Jechaliśmy początkowo 6k RPM.
Za Bratysławą wkrótce 6k przeszło w 7, potem 7,5. SuMo, który stracił licznik i obserwował obrotomierz (nawalił jak się potem okazało po powrocie do Bełchatowa ślimak) twierdzi, że było nawet chwilami 8k.
Szybko przekonałem się, że mój VX dużo pije przy takim tempie. Ze dwa razy musiałem otworzyć rezerwę. Nie wiedząc jak duże jest spalanie przy takiej prędkości myślałem już, że coś zaczęło nawalać. Motocykl SuMa był przy takich prędkościach oszczędniejszy – może z racji owiewki?
Przeskoczyliśmy Węgry omijając Budapeszt – praktycznie cały czas autostradą.
W Chorwacji mieliśmy plan dotrzeć do Osijek. Ale w sumie byliśmy tak blisko Bośni, że postanowiliśmy ciągnąć do granicy. Dojechaliśmy około 2h. Rozłożyliśmy się trawniku przy parkingu przy przejściu granicznym i tam pokimaliśmy do 6h. A rano kawka, pakowanie gratów i dalej.
Granice przekroczyliśmy bez problemu. Była to druga po Węgiersko-Chorwackiej kontrola. No i zaczęła się Bośnia. Nasz kierunek to Sarajewo.
Ranek był chłodny, stopniowo zaczęło się robić coraz cieplej. O dziwo jazda w skórze nie dawała mi się we znaki. Na tankowaniach pilnowaliśmy tylko aby zatrzymywać się w cieniu daszków stacji.
Bośnia malownicza, ale droga krajowa jest bardzo wolna. Poza tym trzeba uważać na Policję. Miasta, wiochy, potem winkle w górach i stromizny. O dziwo z motocykla zakręty i zjazdy wydały mi się łagodniejsze niż z samochodu. 😉 Po drodze zaliczamy kilka postojów na fotki.
Kawałek ciśniemy autostradą, która dochodzi prawie do samego Sarajewa. Do roku 2014 zrobią jej jeszcze kawałek – tyle wyczytałem na tablicach informacyjnych, które mijaliśmy w drodze powrotnej.
Spalanie – tutaj znów zacząłem bić rekordy spalania, ale na szczęście niskiego. Widać mój VX woli jazdę spacerową – chodź cisnęliśmy miejscami i 110. Wyszło mi poniżej 5 raz nawet 4,5. 🙂 SuMa trzymał wtedy chyba pomiędzy 5-6 litrów.
W końcu dojechaliśmy do granicy z Chorwacją i po jej przekroczeniu wbiliśmy się wkrótce w drogę biegnącą nad samym morzem.
Winkle i zakręty o 180 stopni, mijanki to norma na tym odcinku. Oj dłużył nam się ten odcinek. Na dodatek z powodu ciepła zawiesiła mi się nawigacja i przez chwilę myślałem, że mimo upływającego czasu stoimy w miejscu. 🙂 W końcu na kempingu około 15h.
Kemping pełen – sezon trwa. Dostaliśmy miejsce, które od biedy mogło być. Oczywiście wycieczka na plaże, kąpiel w morzu, które miało 26 stopni (w cieniu w dzień ponad 30). 🙂
Potem na chwilę się położyłem przy namiocie i pamiętam tylko, że gdy zapadł zmrok zdołałem się jakoś wczołgać do środka. Obudziłem się dopiero rano w poniedziałek.
Tego dnia udało nam się znaleźć lepsze miejsce na namioty, w cieniu i takie, że motorki były przy nas. Podłączyłem do aku lampkę i SuMo stwierdził, że mamy full wypas. 😉
W następnych dniach leniuchowaliśmy. Zdaje się, że w poniedziałek wieczorem zrobiliśmy Dubrownik. Bardzo ciężko zaparkować nawet motorem. W końcu gdzieś na chodniku udało się wcisnąć obok skuterów, których wszędzie całe mnóstwo.
Szybkie zwiedzanie zakończyliśmy poszukiwaniem stacji paliw. W końcu zatankowani wróciliśmy na kemping.
Wtorek minął nam na leniuchowaniu nad morzem.
W środę byliśmy na półwyspie Pelješac. Najpierw zatrzymaliśmy się przy ekstra murach w miejscowości Ston.
Potem dojechaliśmy do Trstenik, miasteczka położonego mniej więcej w połowie półwyspu.
Tutaj stwierdziliśmy, że szkoda się dalej pchać. Zjedliśmy jakąś pizze, zrobiliśmy kilka fotek i wróciliśmy na kemping.
W czwartek znów Dubrownik tym razem za dnia – ostatnie zakupy i wypłacenie kasy, żeby zapłacić za kemping.
To ostatnia wycieczka po okolicy, Chorwacja powoli już za nami…
Piątek poświęcamy na plażowanie, potem pakowanie i pożegnanie z morzem.
W knajpce przy naszej plaży (Caffe Bar Pizzeria Hawaii Orašac) przetestowaliśmy też miejscowe specjały z baraniny czy czegoś tam. 🙂
Droga powrotna rozpoczęła się w sobotę około 7h30. Mimo pobudki o 5h szybciej nie daliśmy rady wyjechać. Jechaliśmy przez Bośnię dość żwawo, ale i tak zeszło nam ponad 8h. A nie wlekliśmy się, trzymaliśmy tempo i mimo obawy przed Policją często wyprzedzaliśmy różne wolno jadące pojazdy.
Szybko przelecieliśmy kawałek Chorwacji i wbiliśmy się na Węgry, gdzie zaczyna się autostrada. Tutaj robimy pierwszy dłuższy postój na żarło przed Budapesztem.
Potem cisnęliśmy z planem postoju gdzieś na stacji za Bratysławą. Tak się rozpędziliśmy, że tankowanie wypadło nam jakieś 200 km od Żywca. Tu udało mi się źle zjechać na stację drogą bez powrotu i wbijaliśmy się z powrotem przez las jakąś boczną drogą. 😉 Na szczęście SuMo był wyrozumiały. 😉
Stacja była nawet ok, ale było dość chłodno. Szybko doszliśmy do wniosku, że trzeba cisnąć dalej. Poleżeliśmy godzinkę z hakiem na ławeczkach, potem kawka, dolewka oleju i dalej w drogę.
Wyskoczyliśmy ze stacji i po wyprzedzeniu kilku samochodów wpadliśmy we mgłę, która miała nam towarzyszyć jeszcze po przekroczeniu granicy w Polsce.
Szybka momentalnie robiła się nieprzeźroczysta i nic nie było widać. Nawet pasów na jezdni. 🙁
Zwolniliśmy, aż wyprzedził nas samochód. Był naszym przewodnikiem, trzymaliśmy się go dość długo, potem kolejnego i tak dojechaliśmy do końca autostrady.
W Polsce wylądowaliśmy chyba około 6h. Tutaj postój na pierwszej stacji, dla kurażu poszła jedna, potem druga kawa, spustoszyliśmy też stanowisko z hot-dogami.
Ostatni odcinek znów dość nam się dłużył, ale w końcu o 9h30 byliśmy u SuMo, gdzie zostaliśmy powitani przez jego rodziców. Szybko dostaliśmy pyszne grzanki i ciepłą herbatkę.
Potem kima i wieczorem jeszcze pogawędziliśmy przy piwku o całej podróży.
W poniedziałek ok. 9 wystartowałem do Gdyni. Trasa bez problemów mimo wzmożonego po długim weekendzie ruchu. Po tylu km razem trochę nieswojo mi się jechało nie widząc przed sobą lub za sobą w lusterku drugiego motocykla. 🙁
W całej podróży tylko raz trafił nam się deszcz przelotny za Budapesztem w drodze do Chorwacji.
Ja dojeżdżając do Gdyni złapałem kilka kropli praktycznie będąc już w centrum.
No i jeszcze ta mgła ale to w sumie nie była taka tragedia.
Poniżej kalkulacja przejechanych kilometrów i podsumowanie kosztów.
Dla wygody czytelników galeria fotek “all in one”.
Uf, rozpisałem się! Jak coś Was ciekawi ślijcie pytania na maila. 🙂