Dzień zaczynamy od… poszukiwania kasku! W nocy zaczęło wiać jak cholera i Olkowi zdmuchnęło go z lusterka motocykla! Problem w tym, że polana, gdzie rozbiliśmy obóz, jest na sporym wzniesieniu i kask sturlał się gdzieś po zboczu.
Gdy wszelka nadzieja na odnalezienie zguby umiera, dr Griba wkracza do akcji. Po przeliczeniu trajektorii lotu i uwzględnieniu kierunku wiatru, odnajduję zgubę kilkadziesiąt metrów poniżej obozowiska w krzakach na zboczu wzgórza.
Śniadanie mieliśmy w hotelu. Pakowanie rzeczy na motocykle staram się zrealizować zanim upał rozkręci się na dobre. No i opuszczamy Tblisi. Nawet Google nie daje sobie rady z tutejszym ruchem. Zdarza się, że kieruje nas źle, trzeba uważać i niekiedy jechać na wyczucie, raz musimy zawrócić.
A później, kiedy już udaje nam się wydostać z miasta, tranzyt, który przyszło nam dziś robić, jest standardowo asfaltowy i dość nudny. Nawet krowy pośrodku drogi, ani wyczyny gruzińskich kierowców nie mogą nic zmienić, bo już do tego przywykliśmy.
Gdy już ochłonęliśmy i ogarnęliśmy się co nieco ruszamy na miasto. Tblisi okazuje się klimatyczne, specyficzne, ciężko porównać je do innych miejsc, które widzieliśmy. Coś w tym mieście jest takiego, że nawet mnie zaciekawiło! 😉
Wczoraj wieczorem wyklarował się ciekawy plan. Otóż równolegle do fragmentu Gruzińskiej Drogi Wojennej, biegnie jedna z nitek TET. Ponieważ musimy wracać tą samą trasą, żeby finalnie dojechać dziś do Tblisi, alternatywa w postaci kawałka offa jest dla mnie bardzo kusząca!
Rano postanawiamy się rozdzielić. Ja polecę TET’em z offroadową ekipą, czyli Olkiem i dwoma Tomkami, a Marta z Yasiem i kilkoma dziewczynami będzie jechać Drogą Wojenną. Planujemy spotkać się w Tblisi.
Ruszamy tego dnia tym razem jak ostatni. Nie spieszy nam się. Dość szybko zostawiamy za sobą piękną drogę do Shatili. I znów jesteśmy na asfalcie. Po jakimś czasie skręcamy na drogę E117. To główny trakt prowadzący do granicy z rosją, tak zwana → Gruzińska Droga Wojenna. Droga może i ładna, ale panuje na niej bardzo duży ruch. Ciężarówki, furgonetki, busy, a do tego sporo osobówek, a w nich pojeby gnające na złamanie karku. Większość na ruskich blachach…
Wstajemy dość wcześnie, jakoś zaraz po szóstej. Tym samym jest nam dane podziwiać wschód słońca. Cudownie tutaj! Szkoda, że musimy się zwijać i jechać dalej. Gdyby nie to na pewno zostalibyśmy dla tych widoków dłużej w Omalo !
Jak co dzień rano zwijaniu obozowiska towarzyszy rutynowa krzątanina. Niestety, słońca na razie nie widać, a przez moment nawet trochę kropi deszcz. W popłochu pakuję namiot, wkurzając się na gruzińską pogodę, która od samego początku wyprawy płata nam co jakiś czas figle!
Na odprawie dowiadujemy się że trasa, zwłaszcza na jednym odcinku koło rzeki, będzie bardzo ciężka. Eee, Panie Kowal ja rozumiem, że nie można każdego puścić w ten off, ale żeby aż tak straszyć… 🙂
Dzisiejszy start z Batumi poszedł nam szybko i sprawnie. Raz, że nie trzeba było zwijać namiotu i pozostałego szpeju, bo byliśmy na kwaterze. A dwa, akurat nasz nocleg był już nieco za centrum miasta i to ułatwiło nam ruszenie w trasę. Co prawda na początku Google Maps trochę wariowało i poprowadziło nas osiedlowymi uliczkami, ale i tak dość szybko znaleźliśmy się na głównej drodze. A zaraz potem trafiło nam się śniadanie w fajnej knajpce nad rzeką…