Piaski Sahary

Wstajemy rano, gdy za oknem naszego apartamentu zaczyna świtać. Czyli w zasadzie jak zwykle od kiedy jesteśmy w Maroku. 🙂

Plan jest prosty. Jemy śniadanie i ruszamy na piaski Sahary. Rzeczy możemy zostawić w hotelu, bo jeszcze tu wrócimy. Super!

Przed zjechaniem na pustynie zaliczamy tankowanie i kupujemy dużo wody.

Paliwo i woda – nie wiadomo co na pustyni okaże się ważniejsze! Co do tego pierwszego mogliśmy oszacować ile kilometrów zrobimy. Ale ile zabrać wody? Bez niej za długo nie pociągniesz. Pustynia jest niesamowita… Wysysa z Ciebie siły. Zanim się obejrzysz może być po Tobie… Powietrze jest tak suche, że nie ma zapachu. Nie pocisz się, tylko tracisz wodę z każdym oddechem! Litr wody na godzinę jazdy to minimum. A jeśli coś się stanie, na przykład trzeba będzie zmienić dętkę, to musisz mieć jeszcze jakiś zapas.

Ruszamy! W oddali widać żółte góry. Wyglądają jak namalowane na błękitnym płótnie słonecznego nieba! Coś pięknego!

Asfalt zostaje za nami i zaczyna się! Szutr po chwili znika, a przed nami pojawia się morze piasku. Kaszubskie bezdroża doskonale nas przygotowały do tego co zaraz będzie się tutaj działo. Odkręcamy, koła wirują, a nasze motocykle płyną w rytm wyznaczany ruchami manetek gazu!

Niestety piach szybko się kończy i wkrótce znów jedziemy szutrem.

Po chwili zaliczamy postój w napotkanym nieopodal szlaku namiocie nomadów.

Można tutaj było wypić herbatę serwowaną w tradycyjny, marokański sposób.

Marokańska herbata to napar z zielonych liści uzupełniony sporą ilością świeżej mięty. Przed podaniem przelewa się ją tak, aby mikstura się napowietrzyła. Piana na górze szklanki ma za zadanie zatrzymywać kurz pustyni. Marokańczycy serwują napój ze sporą ilością cukru, który podkreśla smak mięty.

Tajemniczy napar u niektórych uczestników naszej ekspedycji  powodował niezwykłą skłonność do zacieśniania relacji międzyludzkich. 🙂

U innych z kolei, zapewne na skutek dużej ilości cukru, herbatka przyczyniła się do spotęgowania i tak już dobrego nastroju. 😀

Doskonale widać to po Yasiu!

Ruszamy dalej. Generalnie, mimo, że znajdujemy się na pustyni, w tym rejonie po którym się poruszaliśmy, na szlaku przez większość trasy towarzyszą nam szutry. Tylko od czasu do czasu przejeżdżamy przez jakąś większą łachę piachu.

Wszystko idzie fajnie, aż do jednego z takich miejsc, gdzie Yasiowy Transalp odmawia współpracy. Konkretnie coś dziwnego stało się ze sprzęgłem. Klamka “skapciała” i nie można ustawić prawidłowego luzu.

To NA PEWNO “spalone” sprzęgło. Hm… Kiedy pojawia się werdykt  (ludzie gadają) mi jednak coś nie pasuje.

Z moich doświadczeń wynika, że efektem zużycia okładzin w wyniku spalenia sprzęgła jest zmniejszanie się luzu na klamce, a nie zwiększanie. Dlatego nie byłem przekonany co do tego, że sprzęgło uległo spaleniu.

Wspieram Yasia, spokojnie, damy radę! Ogarniemy temat!

Nikogo nie zostawimy samego na pustyni, to pewne! Kowal zarządza odwrót i wracamy do asfaltu nieco krótszą drogą niż pierwotnie planowaliśmy.

Transalp na szczęście jakoś się turla. Wkrótce Yasiu odbija w kierunku hotelu, gdzie szczęśliwie dociera, a my zaliczamy najpierw kawę w barze, a potem kilka wydm. 😉

Było wesoło, oj wesoło!

Choć podobno deelem się nie da w głębokim piachu i nie zawsze wszystko szło tak jakbym chciał…

…to kilka kółek po wydmach zostało zaliczonych!

Piasek tutaj, choć nie wszędzie, jest jednak dość grząski. Jak jedziesz to jedziesz, ale staniesz i bach koła zasypane po felgę!

W niektórych miejscach, po których jeździliśmy, podłoże było tak sypkie, że po zatrzymaniu motocykle przewracały się postawione na bocznej kosie!

Ale to wszystko nic. Było warto spróbować saharyjskich piachów!

Po powrocie do hotelu mieliśmy zapakować się i jechać dalej. Zapada jednak kolektywna decyzja, że cała grupa zostanie na jeszcze jedną noc. A że Hotel Panorama to naprawdę świetne, klimatyczne miejsce nikt się nie sprzeciwiał i wszyscy byli zadowoleni z takiego obrotu spraw. Zwłaszcza, że nic nie stracimy z trasy, bo jutro da się nadrobić.

Dzięki temu, że mieliśmy zostać, gdy reszta ekipy miała odpoczywać, ja na spokojnie mogłem pomóc Yasiowi uporać się z awarią.

No dobra, pewnie jesteście ciekawi co z Yasiowym sprzęgłem. Części zapasowe i narzędzia do Transalpa oczywiście mieliśmy. Gdyby zaszła taka potrzeba bylibyśmy w stanie wymienić sprzęgło w trasie bez pomocy warsztatu. 😉

Czy jednak wymiana sprzęgła była potrzebna? Otóż nie! Cała ta historia, która wydarzyła się na pustyni, nie dawała mi spokoju. Będąc myślami na saharyjskich wydmach jednocześnie analizowałem co tam się tak naprawdę odjebało.

Temat wymiany sprzęgła w Transalpie i nie tylko mam jako tako  opanowany. Kto nie wierzy zapraszam do lektury → tutaj. 😉

Jak to zazwyczaj bywa rozwiązanie przyszło do głowy dr Griby znienacka. Zmyliło mnie to, że linka sprzęgła była u Yasia niedawno wymieniana. Mimo tego, po głębszym zastanowieniu postanowiłem ją porównać z naszym zapasem (mamy linki do XL i DL zawsze ze sobą).

I to było właśnie to! Źle poprowadzona linka przypaliła się od wydechu i jakimś cudem jej pancerz wlazł w metalowe okucie. Tym samym cięgno robocze “wydłużyło się” i klamka skapciała, a luzu nie dało się już wybrać! Temat wymiany linki z pomocą niezawodnych kompanów – Irka i Rafała – zamknęliśmy w 30 minut!

A później przyszedł czas na zasłużony relaks. Dzień zakończyliśmy wspólną kolacją i miło spędzonym wieczorem na hotelowym tarasie, skąd mogliśmy podziwiać zachód słońca.

A co będzie jutro? On va voir!


Następny marokański wpis
« »
Poprzedni marokański wpis
« »