Na przyczepie do Rumunii

Zapewne wchodząc tutaj mieliście nadzieję, że przedstawię nasze przygody z kolejnej wyprawy do Rumunii, podzielę się pięknymi widokami oraz opiszę miejsca warte odwiedzenia. Trochę cierpliwości, będzie oczywiście i o tym! 🙂

Ale najpierw chciałbym co nieco wspomnieć o zmianach w naszym motocyklowym życiu.

Po pierwsze w Griba Garage dość niespodziewanie pojawił się kolejny motocykl! Wyjazd do Rumunii to była doskonała okazja, żeby sprawdzić jak będzie mi się podobała jazda na nowej maszynie.  O tym jednak jak, dlaczego i co z tego wyszło będzie, być może, kiedyś, w innym artykule.

A i nie martwcie się, V-Strom na sterydach był, jest i będzie. 😀

Po drugie zmieniło się nasze podejście do niektórych zagadnień motocyklowej turystyki, która, jakby nie patrzeć, stanowi obecnie jeden z ważniejszych aspektów naszego życia. 🙂

Dokładnie chodzi mi o tranzyt! Tym razem zgoła inaczej wyglądał nasz przejazd na miejsce docelowe i wydaje mi się, że warto o tym opowiedzieć zanim przejdę dalej.

Już w zeszłym roku pojawił się pomysł, żeby inaczej niż dotychczas podejść do kwestii podróżowania na motocyklu. Śmiała myśl, żeby skończyć z monotonnymi, nic nie wnoszącymi przelotami na kołach do docelowego miejsca podróży, kiełkowała w naszych głowach już od jakiegoś czasu. A po ostatniej wyprawie do Rumunii mieliśmy po prostu serdecznie dość tranzytów!

Co prawda od jakiegoś czasu staraliśmy się urozmaicać nasze trasy. I tak dwa lata wcześniej udało nam się zaliczyć TET zachód w drodze → do Chorwacji, a na przykład rok temu wracając z → ACT Romania poodwiedzaliśmy na powrocie znajomych i było super. Jednak nie zawsze jest tyle czasu, żeby swobodnie można było nim dysponować i poświęcać kolejne dni na dojazd oraz powrót.

Od czegoś trzeba zacząć… Postanowiłem, że do naszej koreańskiej limuzyny zamontuję hak, a potem zobaczymy jakie są możliwości jeśli chodzi o przyczepki do transportu motocykli. Na szczęście okazało się, że z zakupem haka dedykowanego do KIA Cee’d nie ma problemu, a montaż i podłączenie wiązki elektrycznej to przecież dla Griba Garage żadne wyzwanie. 🙂

Jednak gdy już zamontowałem hak czarne myśli zaczęły krążyć nad moją głową. Czy samochód da radę? Jak będzie się jeździć takim zaprzęgiem?

Żeby sprawdzić jak to będzie wyglądać w praktyce zacząłem analizować możliwości wynajęcia przyczepki. Niestety szybko okazało się, że temat nie jest ani łatwy, ani prosty (przynajmniej w Pomorskiem). Dostępność przyczepek był taka sobie, a na dodatek ich DMC zazwyczaj wynosiło 750 kg, a nasz samochód ma w papierach 600 kg (dla przyczepy niehamowanej, a taka mnie interesowała). Nie przekonywały mnie opinie z Internetu, że jakoby „U nas nie kontrolują. Możesz jechać!”. My zresztą chcieliśmy zacząć jeździć zaprzęgiem za granice kraju, a tam to już różnie bywa, zwłaszcza na zachód od Polski.

Dla wyjaśnienia DMC oznacza dopuszczalną masę całkowitą przyczepy. Dla kontrolującego DMC przyczepa waży tyle ile DMC podane w jej dowodzie rejestracyjnym. DMC przyczepy musi być zgodne z DMC samochodu.

Analizując całą sytuację wyszło mi, że najprościej będzie zakupić  nową przyczepkę motocyklową i dostosować jej DMC w dokumentach do DMC samochodu (jest to zazwyczaj możliwe przy zakupie). Na szczęście ten ostatni parametr na poziomie 600 kg oznaczał, że jeżeli znajdę przyczepkę o wadze około 150 kg to na haku zostanie mi akurat tyle, że bez problemu będę mógł zapakować dwa motocykle ADV nie narażając się na konflikt z nadgorliwymi stróżami prawa.

Bądź tu teraz mądry i znajdź odpowiednią przyczepkę! Odpowiednią, to znaczy taką, która nie zachowuje się jak wóz drabiniasty, nie jest wykonana z plasteliny i waży około 150 kg! Ostatecznie zdecydowałem się na przyczepkę firmy Temared o wdzięcznej nazwie „MOTO 3”.

Najpierw przyczepka została wypróbowana podczas tranzytu na →  BiwakOFF. Ładunek stanowiły trzy małe motorki (to właśnie około 450 kg). Okazało się, że zarówno sama przyczepa, jak i samochód dają sobie bez problemu radę z takim obciążeniem.

Postanowiliśmy z Martą pójść krok dalej. Wyszło nam, że tak na szybko, to na przyczepce, najlepiej byłoby skoczyć do naszej ukochanej Rumunii. 🙂

Słowo się rzekło. Gdy już decyzja została podjęta, zaczęliśmy standardowe przygotowania. Dzień przed wyruszeniem zapakowaliśmy z pomocą Wasyla motocykle na przyczepkę. Nie jest to wcale takie proste, gdy robi się to pierwszy raz!

Co ciekawe gotowy do podpięcia zestaw zmieścił się w garażu, gdzie grzecznie czekał do następnego dnia.

Wyjechaliśmy w środę, po pracy, około godziny 21. Czas tak szybko leci i nie udało nam się wcześniej zebrać, ale może to i dobrze, bo dzięki temu uniknęliśmy korków. 🙂

Gdy przyczepa została podpięta, a światła sprawdzone, pełny obaw usiadłem za sterami zaprzęgu. To na mnie wypadło, że pojadę pierwszy, a potem zmienimy się z Martą. 🙂

Wyjazd z podwórka zastawionego samochodami to było pierwsze wyzwanie. Udało się! Jedziemy. Ruch na obwodnicy Trójmiasta jest stosunkowy mały i szybko docieramy na S7. To niesamowite, ale już po chwili nie odczuwam tego, że na haku mam około 600 kg ładunku! Cee’d (1,6 GDi) dzielnie sobie radzi, nie ma problemu z ruszaniem, ani przyspieszaniem, hamulce działają doskonale. Wszystko oczywiście w granicach rozsądku, trzeba pamiętać, że z tyłu na przyczepce jadą nasze motki! 🙂

Coś niesamowitego! Kiedyś praktycznie co roku podróżowaliśmy dokądś samochodem no i teraz przypomniały nam się te dawne czasy. A dziś mamy wszystko w pakiecie, bo na miejscu będziemy mogli przesiąść się na motocykle! 😀

Rumunia 2023

Naszym celem jest miejscowość Gilău (okolice miasta Cluj-Napoca)  do której dojeżdżamy po około 22 godzinach jazdy. Co ciekawe nie jesteśmy szczególnie zmęczeni tym tranzytem. Nic dziwnego, bo w samochodzie jest wygodnie i cicho, a gdy jedno jedzie, drugie odpoczywa. Idzie się nawet jako tako przespać, zwijając się w kłębek na fotelu pasażera.

Pierwszym punktem rumuńskiego programu są odwiedziny naszego kumpla Mariusa, który zgodził się przechować zaprzęg na czas naszej podróży po Rumunii.

Nie widzieliśmy się rok! Imprezujemy, ale z umiarem, bo jutro chcemy ruszyć w kierunku Munţii Apuseni, gdzie czeka na nas trasa ACT!

W piątek w nocy pada, ale gdy budzimy się rano jest już po deszczu.  Jesteśmy wypoczęci, jest siła i energia do jazdy!

Ogarniamy się powoli i na spokojnie koło południa ruszamy w drogę. Od Mariusa mamy zaledwie kawałek asfaltowej, ale całkiem fajnej dojazdówki i dość szybko wskakujemy na odcinek ACT, który na stronie projektu jest oznaczony jako dzień czwarty. Jechaliśmy tędy rok temu, ale nie ma to znaczenia. Bardzo nam się podobała ta trasa i z chęcią pokonamy ją jeszcze raz.

Widoki piękne! Nie robimy jednak jakoś szczególnie dużo zdjęć, bo dokumentowaliśmy wszystko dość szczegółowo podczas poprzedniego przejazdu.

Cieszymy się bardzo, że znowu jesteśmy tu razem!

Miejscami trasa jest mocno kamienista, ale doświadczenie zdobyte na ACT w zeszłym roku pozwala nam sprawnie pokonywać kolejne odcinki.

Dodam tutaj, że choć T7 to doskonała maszyna do takiej jazdy, to okazało się, że nie jestem jeszcze z nią na tyle zaznajomiony, żeby czuć się tak swobodnie jak na moim V-Strom’ie na sterydach!

To nic dziwnego, tym ostatnim przejechałem w różnych warunkach ponad 125 tys. km, a T7 może z jedną setną tego dystansu!

Gdy nadchodzi wieczór udaje nam się znaleźć bardzo fajny nocleg w pobliżu naszego tracka. Miejsce nazywa się → Popas Fefeleaga i jest malowniczo położone w górach. Jesteśmy sami na ogromnej polanie, panują tutaj cisza i spokój. Gdy zapada zmrok w oddali majaczą szczyty gór…

…a my oddajemy się medytacji nad sensem życia pod rumuńskim niebem pełnym gwiazd.

Rano, gdy jemy śniadanie i podziwiamy widoki…

…przychodzą do nas w odwiedziny sympatyczni właściciele kempingu. Pani chce koniecznie zrobić sobie zdjęcie z Martą. Na tę okazję nawet specjalnie ubrała się w sukienkę!

I ja się załapałem na fotkę. A przy okazji porozmawialiśmy przez chwilę, dzięki czemu dowiedzieliśmy się co nieco o tym magicznym miejscu.

W końcu jesteśmy gotowi do jazdy. Ale jaki jest plan na dzisiaj?

Czeka na nas dalsza część czwartego dnia ACT. Ruszamy przed siebie. Kilometry szybko schodzą, bo na tym odcinku nie robimy za dużo zdjęć. 🙂 Po zjechaniu na asfalt gdzieś w okolicach Alba Iulia, obieramy kierunek na Sebeș. Obok miasteczka znajduje się rezerwat → Râpa Roșie, który chcemy odwiedzić. To urwisko skalne o czerwonym kolorze z którego rozciąga się widok na okoliczne tereny.

Co ciekawe po owych skałach biegną dróżki i ścieżki, po których można jeździć. Skwapliwie skorzystaliśmy z tej możliwości.

Obok urwiska płynie rzeczka, a na jej brzegu znajduje się dzikie obozowisko, na którym było całkiem sporo ludzi. Jak to w Rumunii! 🙂

Dzień pełen atrakcji szybko mija. Na nocleg wybieramy jakiś kemping, który akurat mniej więcej pasował nam do naszego planu podróży. Słabo tutaj jak dla nas, miejsce okazuje się dość komercyjne, dużo turystów, za to klimatu zero! Po wczorajszym pięknym noclegu w górach czujemy się rozczarowani, ale przecież nie zawsze można mieć to na co ma się ochotę. 😉 Na pocieszenie zostaje nam zimne, rumuńskie piwo, które po całym dniu jazdy smakuje wybornie!

Nadchodzi kolejny dzień, kemping powoli budzi się do życia…

…a my przy kawie obmyślamy cel dzisiejszej podróży.

A że naszym planem na tę podróż po Rumunii jest brak ścisłego planu, to podejmujemy spontaniczną decyzję, aby dziś po raz kolejny w naszej rumuńskiej karierze zaatakować Transfogarską.

Zanim jednak ruszymy w trasę przychodzi ogarnąć mi niewielką awarię w T7. I nie jest tu winny nowy motocykl, problemem jest dodatkowa instalacja, którą zamontowałem kilka tygodni temu. Jej zadaniem jest zasilanie akcesoryjnych świateł LED, podgrzewanych manetek i gniazda zapalniczki. W tajemniczy sposób z punktu, który wykorzystałem jako minus, znikła masa! Kawałek przewodu podłączony do innego miejsca ramy pozwolił szybko usunąć nietypową usterkę.

Tranzyt upływa dość szybko, bo przemieszczamy się asfaltem. Przed szczytem zatrzymujemy się na chwilę, aby nacieszyć się niesamowitym widokiem na północną stronę drogi.

Wiemy na pewno, że Transfăgărășan to trasa na którą zawsze będziemy chcieli wrócić!

Dziś niedziela, a to oznacza niekończący się sznur pojazdów na szczycie przełęczy! Na kilku ostatnich zakrętach zaczyna się korek i ciągnie się aż do tunelu. Dla motocyklistów nie ma to jednak większego znaczenia. Małymi skokami, tak, aby było bezpiecznie, omijamy kilkukilometrowy sznur pojazdów, a potem przeskakujemy sprawnie na południową stronę tunelu. Tutaj sytuacja jest analogiczna – w kierunku przełęczy wszystko się korkuje!

Zostawiając korki za sobą, zjeżdżamy Transfogarską w dół, na południe, aż do Lacul Vidraru. Idealnie pasuje nam, aby wbić się w przebiegający tutaj szlak TET. Droga DJ704I, która biegnie przez las dookoła jeziora, okazała się przyjemną, szutrową trasą. Nie robimy za dużo zdjęć, bo choć ładnie tutaj, to ścieżka przypomina nieco nasze leśne dukty. Zatrzymujemy się dopiero chwilę przed ponownym wjechaniem na DN7C.

Na Transfogarską wypadamy przy Zaporze Vidraru, żeby kawałek dalej skręcić na zachód w drogę będącą kolejnym odcinkiem TET Romania.

Ten odcinek bardzo nam się spodobał! Praktycznie każdy kilometr trasy biegnącej przez góry i wśród lasów zachwycał pięknymi widokami!

Pełni wrażeń, naładowani pozytywnymi emocjami, na asfalt zjeżdżamy w miejscowości Sboghițești.

Rumunia to nie tylko natura i piękne widoki, ale także ciekawostki motoryzacyjne. Ten, kto jest mniej więcej w moim wieku może pamięta jeszcze samochody Dacia, które pojawiły się około połowy lat osiemdziesiątych na naszych drogach. Model 1300, identyczny jak ten na zdjęciu, był w posiadaniu mojego wujka.

Podczas sutej kolacji…

…postanawiamy, że ten nocleg spędzimy na dziko. Wydaje nam się to dobrym pomysłem, zwłaszcza, że baza noclegowa w okolicy wygląda wyjątkowo słabo.

Ostatecznie zatrzymujemy się w miejscowości Slănic, gdzie na polanie na końcu miejscowości rozbijamy namiot nad rzeczką o tej samej nazwie.

Miejsce jest super, ale gdy zapada zmrok nie jesteśmy już tak pewni co do tego, że dobrze zdecydowaliśmy. Po drugiej stronie rzeki ozywają się psy pasterskie i co chwila słychać pohukiwania juhasów.

Dla kurażu i na odwagę postanawiamy przed pójściem spać wypić piwo . 😀

Sęk w tym, że Ursus to po rumuńsku niedźwiedź! Przypomina nam się treść otrzymanego dziś alarmu RCB…

Komuna Arefu daleko z nami, ale co jeśli jakiś misiek będzie plątał się po okolicy w której teraz jesteśmy?

Na szczęście żaden się nie pojawił, za to niedaleko namiotu widziałem kilka psów. Gdy przychodzi ranek cieszymy się, że przeżyliśmy noc! 😀

Przed ruszeniem w trasę rezerwujemy czas na improwizowane śniadanie. Gdy na parkingu pod sklepem lokalersi spożywają piwo, my delektujemy się kefirem zagryzanym bułkami. Jest to doskonała okazja, żeby trochę pogawędzić z miejscowymi o tym i o owym. Uwielbiam takie chwile, cieszę się, że mogę nawiązać kontakt z tymi ludźmi, czegoś dowiedzieć się od nich i coś opowiedzieć o sobie.

Jedziemy dalej nawijając kolejne kilometry TET na koła naszych motocykli…

Widokowo, jak to zazwyczaj bywa w Rumunii, jest całkiem, całkiem, a nawet bardzo dobrze. 😀

Jednak dzisiejsza trasa nie zachwyca nas tak jak wczorajsze odcinki.

Jest sporo bocznych asfaltów, a offa mało, niekiedy wydaje się, jakby specjalnie został na siłę dołączony do track’a.

Nie wiemy, że prawdziwe offroadowe atrakcje TET przed nami i dotrzemy do nich dopiero następnego dnia.

Po drodze mieliśmy jeszcze zobaczyć Kaskadę 7 źródeł (Cascada 7 Izvoare), ale na miejscu okazało się, że nie da się do nich dojechać (zakaz), a perspektywa marszu ponad 2 kilometrów w jedną stronę w trzydziestostopniowym upale skutecznie nas zniechęciła do zwiedzania.

I tak dość wcześnie dojeżdżamy tego dnia do miejscowości Poiana Tapului, gdzie zatrzymujemy się na kempingu → Hay Huy Camp. Miejsce znajduje się na górze w lesie, na obrzeżu miejscowości, skąd jest doskonały widok na Munții Bucegi.

Co ciekawe na kempingu obowiązują surowe zasady, które mają uchronić gości od kontaktu z niedźwiedziami! Jedzenie oddaje się na noc do zamkniętego pomieszczenia, a elektryczny pastuch otaczający teren ma odganiać głodne misie! No ładnie! Tego się nie spodziewaliśmy!

Noc szybko mija. Nasz kemping znajduje się zaraz obok szlaku TET, którym przez Munții Baiului mamy kontynuować dzisiaj naszą podróż. To dobrze, bo rano mamy dzięki temu więcej czasu i nie musimy się spieszyć.

Gdy w końcu ruszamy z początku droga nie wygląda na wymagającą. To szutrowa, szeroka ścieżka w lesie, która leniwo pnie się w górę.

Jednak już po kilkuset metrach kamienie stają się coraz większe, zaczynają się strome podjazdy, pojawiają się też koleiny. Im dalej jedziemy tym robi się  ciekawiej!

Jest co robić, gdy jedzie się  na ciężkim ADV z bagażem!

Do dopiero preludium tego co nas jeszcze czeka! 🙂 Droga ciągle zmienia się, raz jest szuterkiem, po którym jedzie się lekko i przyjemnie…

…czasami leśnym duktem dającym możliwość odetchnąć w cieniu…

…a kilka kilometrów dalej zamienia się w kamienny szlak przypominający wyschnięte koryto rzeki.

To nie wszystko, bo trafiają się też koleiny tak głębokie, że jazda nimi grozi urwaniem sakw! No i były też kamienne podjazdy na tyle strome, że ich pokonanie było nie lada wyzwaniem!

Jednak nie zniechęcamy się, bo jak to zazwyczaj w Rumunii, trudy trasy wynagradzają niesamowite widoki zapierające dech w piersiach.

Cieszymy się, że tutaj jesteśmy!

Dobra pogoda, choć mogłoby być nieco chłodniej, sprzyja nam i możemy delektować się pejzażami.

Jednak gdy docieramy do miejscowości Secăria zaczyna zbierać się na deszcz. Postanawiamy, że nie ma sensu pchać się dalej w góry, bo jazda po mokrych skałach nie jest dobrym pomysłem, a z widoków też nici gdy leje jak z cebra!

Wracamy na główną drogę i ruszamy do miasteczka Brașov, które jest naszym ostatnim celem podczas tej podróży po Rumunii.

Deszcz nas nie oszczędza, ale udaje nam się i docieramy w dobrej formie to jest nieprzemoczeni. Nowe ubrania przeciwdeszczowe sprawdzają się doskonale.

Gdy już jesteśmy zakwaterowani ruszamy na spacer po mieście, przemykając między kroplami deszczu, który wciąż nie daje za wygraną.

Choć mieliśmy zarezerwowaną tutaj tylko jedną noc, to podczas kolacji zmieniamy nasze plany.

Zostaniemy jeszcze jeden dzień, aby trochę odpocząć i pobawić się w turystów. 🙂

Co by nie mówić to Brașov jest uroczy! Z okolicznych wzgórz roztacza się widok na labirynt uliczek zachęcających do niekończącej się włóczęgi.

Dopełnieniem naszego szczęśliwego pobytu jest odkryty w jednej z takich uliczek klimatyczny pub →  Dor de Bun.

I tak oto nasz pobyt w Rumunii zbliżał się nieubłaganie do końca. Co prawda na powrocie z Brașov do Gilău mieliśmy jeszcze zaliczyć trzeci dzień ACT, ale zabrakło czasu i musimy zrobić przelot na strzała jadąc asfaltem.

Dość sprawnie nam to idzie i w czwartek późnym popołudniem jesteśmy znów u Mariusa. Zbieramy nasze graty, pakujemy moto na przyczepę…

…a potem przychodzi czas na chillout.

Z Gilău wyjeżdżamy jakoś o godzinie piątej na tamtejszy czas.

Ale to jeszcze nie jest powrót do domu, bo najpierw jedziemy na… →  KrakOFF! Ale o tym opowiem Wam innym razem. 🙂

Na koniec kompilacja materiałów z mojej kamery, która może być dobrym podsumowaniem dla tych, którzy są ciekawi jak wygląda jazda po rumuńskim TET i nie tylko. 😉

Do obrobienia pozostał materiał z kamery Marty. Jest tam sporo ciekawych ujęć. Kiedyś się za to zabierzemy. 😉

Salutari!