Typowa Afryka

Słońce wstaje powolutku, bo mimo zmiany czasu na zimowy, jasno zaczyna się robić dopiero około godziny 7.30.

Marokański dzień zaczynamy od śniadania w knajpce obok hotelu. Czekając, aż przyniosą nam zamówione dania podziwiamy afrykański świt.

Wiadomo – kawa pod palmą (na której siedzą bociany) z rana smakuje jak śmietana! Typowa Afryka!

Kawka dobra rzecz, więc wypijamy z Martą dwie pod rząd i… okazuje się, że to dla nas za dużo!

Jest tak mocna ta kawa, że przyspiesza puls krwi i podnosi ciśnienie! Jeszcze w hotelowym pokoju nas nosi, ręce drgają, a serca walą jak dzwon! Minie trochę czasu zanim dojdziemy do siebie.

Gdy w końcu nadchodzi ta chwila zbieramy się powolutku do wyjazdu. Najpierw trzeba “odebrać” motocykle z pobliskiego parkingu. Miejsce niby strzeżone (10 MAD za noc), no i faktycznie nic nie zginęło. 🙂

Obsługa miła i chętna do rozmowy. Zaczynam, żeby wypróbować mój francuski, mówiąc że pierwszy raz tutaj i że jesteśmy z Polski. A oni na to: “Lewandowski!”. Zawsze to samo, tylko do cholery nadal nie wiem kto to jest ten facet? 🙂

Nieważne. Zanim ruszymy w trasę czeka nas ważne zadanie. Martyny deerzeta zaczęła gubić olej spod zębatki zdawczej i trzeba to ogarnąć. Niedaleko hotelu jest na szczęście warsztat.

Nie mieliśmy ani uszczelniacza na wymianę, ani klucza nasadowego o rozmiarze, który pozwoliłby nam na odkręcenie nakrętki zębatki zdawczej. Dlatego postanowiliśmy – wyjątkowo – skorzystać z czyjejś pomocy. 🙂

Akcja kończy się sukcesem dzięki uczynności pracowników zakładu. Chłopaki załatwili uszczelniacz (jakby co to 40x30x7 pasuje) i z naszą niewielką pomocą szybko i sprawnie go wymienili. A ile zapłaciliśmy? Sympatyczni Marokańczycy nie chcieli od nas kasy! W końcu powiedzieli co łaska i Martyna dała im 200 MAD (około 80 zł). Typowa Afryka?

I tak z małym opóźnieniem ruszamy w końcu w trasę! Wgryzamy się powoli w Maroko pokonując kolejne zakręty nadmorskiej magistrali. Błękit nieba miesza się z błękitem morza.

Jest na czym zawiesić wzrok i obiektywy naszych kamer, więc co jakiś czas zatrzymujemy się na foto.

Na razie asfaltowo, ale wiemy, że najlepsze (chyba) jeszcze przed nami. 🙂

Widoki niezłe, co chwila coś nowego, krajobrazy zmieniają się żwawo. Robimy sobie z Martą quiz, gdzie już widzieliśmy to, a gdzie tamto. Tu trochę Chorwacji, a tam Rumuni, a najwięcej Hiszpanii i Portugalii. Typowa Afryka!

I tak sobie jechaliśmy, aż dojechaliśmy do miasteczka → El Jebha. A w miasteczku jak to zwykle bywa – coś jemy (nie polecam tamtejszych sardynek z grilla , oj nie, za dużo ości), coś tam kupujemy i gdy już mamy ruszać na nocleg na dziko w górach, przychodzą informacje, że tam zimno i pada! Następuje szybka zmiana planów i nieco inną niż mieliśmy, ale piękną drogą, kierujemy się do miejscowości → Issaguen, bo to blisko i po drodze, a jest tam hotel, który może dać nam schronienie.

Dróżki coraz węższe, widoki ciekawsze, za to wioski “brzydsze”, bałagan, śmieci, ogólny nieład. A zdarzyło się też, że dzieci rzucały w nas puszkami i kamieniami.

To rzucanie kamieniami to były tak naprawdę nieliczne incydenty. Ogólnie na widok motocykli marokańskie dzieciaki wariują z radości! Potrafią biec do drogi kilkadziesiąt i więcej metrów, żeby tylko pomachać przejeżdżającym. Dorośli też zazwyczaj pozytywnie reagują i pozdrawiają turystów na dwóch kołach.

Gdy docieramy na miejsce okazuje się, że → Hotel Tidghine oferuje nocleg za “jedyne” 600 MAD od pokoju. Typowa Afryka!

Ekipa motoMAROKO ’23 powoli zjeżdża się na dzisiejszą miejscówkę i wieczór kończymy miło w hotelowym barze przy marokańskiej herbatce zagryzanej prawdziwym oscypkiem, który ufundowały chłopaki z Zakopanego.

Na zewnątrz już tak miło nie jest, bo panuje ziąb, zaledwie 10 stopni, a może i mniej. W pokojach też nie jest cieplej. Na szczęście w każdej sypialni jest elektryczne słoneczko.  😉

Przed snem grzejemy się zagryzając tuńczyka marokańskim chlebkiem, podpieczonym na elektrycznym słoneczku. Typowa Afryka!


Następny marokański wpis
« »
Poprzedni marokański wpis
« »