Griba: Wstajemy wypoczęci (ja i Czoper) po wczorajszym maratonie przez PL. Śniadanko i powoli się zbieramy. Od Yaśka wyjeżdżamy około 10.
Wszystkie wpisy, których autorem jest Czoper
Przystań Tokaj
Dzień #1, piątek, godzina 17:30
Docieramy na pole namiotowe w miejscowości Tokaj na Węgrzech, znanej z dobrego wina. Po drodze mijaliśmy tereny pagórkowate, usiane plantacjami winorośli. 40 km wcześniej zatrzymaliśmy się na chwilę w miejscowości o dźwięcznej nazwie Sátoraljaújhely, pod sklepem Lidl, by odsapnąć chwilę w cieniu i wrzucić coś szybkiego na ząb. Podeszli do nas dwaj panowie wyraźnie zainteresowani naszymi maszynami. DL Griby nie zrobił na nich takiego wrażenia jak VX Yaśka, możliwe, że ze względu na liczbę 800 na boku VXa, zamiast 650 na V-Stromie. 😉
Griba: Dobra, dobra, najpierw podeszli do DL’a. 😉
Tokajski wieczór
Dzień #1, piątek, godzina 23.00
Kemping w Tokaju jest położony bezpośrednio nad rzeką. Dostępne są toalety i prysznice w osobnym budyneczku. Hilton to nie jest, ale standard o niebo wyższy, niż polewanie się wodą nabrana butelką z rzeki. 🙂 Koszt: 6 euro za nocleg za osobę+moto+namiot.
Griba: Kemping spoko, ale toalety syfiaste. Kto jest delikatny na punkcie higieny może nie być zadowolony. 😉
Na granicy węgiersko-rumuńskiej
Z kempingu w Tokaju wyruszyliśmy o 9.30. Na chwilę przed wyjazdem DL przegrywa walkę z grawitacją przy schodzeniu z centralki. Griba obwinił za zaistniałą sytuację słabą formę, spowodowaną brakiem treningów przez ostatnie dwa tygodnie – rezultat dotkliwej kontuzji odniesionej na rowerze. 🙁 Trochę taśmy naprawczej i pojechaliśmy.
Welcome to Serbia!
Dzień #2, godzina 21:30
Dotarliśmy do Serbii, mimo iż początkowo planowaliśmy zatrzymać się na nocleg jeszcze po stronie rumuńskiej. Powodem ku temu stał się napotkany po drodze sympatyczny serbski motocyklista – Tiberije (dla znajomych Tibi). Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej odsapnąć na chwilę, a on wraz za nami. Nawiązaliśmy znajomość, zrobiliśmy wspólne zdjęcia, wypiliśmy razem kawę i zagryźliśmy batoniki. Wymieniliśmy się kontaktami i mieliśmy jechać kawałek dalej razem – my zatrzymać się na nocleg, a on dalej do domu. Stało się jednak inaczej. Wspólna jazda przez te 40 km była na tyle przyjemna, że nie oderwaliśmy się od naszego kolegi i razem dojechaliśmy do granicy Rumunii z Serbią. Przez odprawę rumuńską przejechał najpierw Tibi, a potem Griba.
Następny w kolejce był Yasiek, jednak bijąca od niego energia najwyraźniej spowodowała spięcie w granicznej instalacji, bo nagle zabrakło prądu. :-/
Zaczynamy serbski trip!
Dzień #3, godzina 10:00
Zaraz startujemy z Vršac. Dzisiejszy cel to Novi Pazar, jeszcze Serbia.
Smederevo – blokada drogowa
Staliśmy na blokadzie drogowej postawionej z powodu przejazdu jakiegoś jegomościa z Chin w towarzystwie prezydenta Serbii. Powiedzieli, że 10 minut, ale straciliśmy ponad pół godziny, dokładnie godzinę i 40 minut. 😛
Griba: No trochę nas to osłabiło! Kiszenie się w upale, bez wiedzy ile potrwa cała zabawa, kiedy Albania na nas czeka – nic fajnego! Ale daliśmy radę!
Zakręty, rakija i klimat PRL’u
Dzień #3, niedziela, 17:30
Startujemy z Kraljeva. Już przed odjazdem wiedzieliśmy z mapy, że będzie trochę ciekawiej, jeśli chodzi o winkle. Jednak zmęczenie na tyle dawało się we znaki, że entuzjazm wisiał na poziomie podnóżków…
Tłusty omlet, zimna woda i dwie granice
Dzień #4, poniedziałek, pobudka przed 8:00
Zeszliśmy na śniadanie. Poprzedniego wieczoru ustaliliśmy sobie śniadanie na ósmą, ale biorąc pod uwagę stan kolegi Griby, poprosiliśmy jednak na dziewiątą. No i niespodzianka – Griba bez kaca!
Griba: Nic dziwnego, że bez kaca. Z tego co pamiętam nie piłem, a tylko degustowałem. Jestem pewny, że spożyłem najmniej ze wszystkich obecnych! 😉 A to przypadkiem nie ja prosiłem o śniadanie na godzinę 9, biorąc pod uwagę ciężki stan moich kolegów?
Co jest najlepszym potwierdzeniem jakiej jakości alkohol kosztowaliśmy. 🙂
Griba: No niech będzie! Rakija była przednia, a Yasiowe wyroby jeszcze lepsze! Potwierdzili to Ozren i Pani z kuchnio-recepcji. 😉
Albania – SH20, czyli turbo emocje – etap 1
Dzień #4, 15:45
Na bramce albańskiej po raz pierwszy musieliśmy pokazać zielona kartę. Ale poza tym „ne ma problema”.
Griba: Pan pogranicznik skrupulatnie przepisał do zeszytu w kratkę nasze dane i tyle. Mogliśmy wjeżdżać do Albanii. 😉
Stwierdziliśmy, że trzeba dotarcie do Albanii uczcić zdjęciem. Zaraz za granicą, bo na granicy nie wolno niby zdjęć robić. Przejechaliśmy za zakręt i naszym oczom ukazał się szuter! Griba podniecony!
Griba: Bez przesady! Widziałem już lepsze dróżki w Pomorskiem! 😉